Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dzieciątko czuwało nad miastem

Redakcja
Tuż przed Sylwestrem wprowadzono prohibicję. Ale Polak potrafi. Wódkę sprzedawano w butelkach po oranżadzie albo reklamowano jako tajemnicze mikstury w stylu „mleko od wściekłej krowy”.

Złudny spokój, który przerodził się w piekło na ziemi. Tak wyglądały wojenne święta w Szczecinie i te pierwsze, gdy w zniszczonym mieście coraz liczniej pojawiali się Polacy.
Grudzień 1939 roku. Wydawałoby się, że pierwsza wojenna gwiazdka musi się wiązać z wyrzeczeniami. Tak jednak nie było. Po zajęciu Polski wojna wciąż trwała, ale była to dziwna wojna. Wielka Brytania i Francja nie prowadziły działań ofensywnych na lądzie i w powietrzu. Rzesza dokonywała dopiero przegrupowań przed atakiem na Zachód. Mimo nakazu zaciemnienia, Szczecin położony z dala od „frontu” był rozświetlony tysiącem świateł.

– Stan wojenny z Anglią i Francją był raczej teoretyczny i przez ulicę wyraźnie lekceważony
– mówi Roman Tesze, pasjonat szczecińskich dziejów. – Tradycyjnie już na placu Królewskim (pl. Żołnierza Polskiego) ustawiono kilka tygodni wcześniej szereg wysokich bogato przyozdobionych jodeł, pochodzących z pomorskich lasów.

Przed świętami na placu i przy sąsiednich ulicach stanął tradycyjny jarmark, podczas którego można było wybrać się do różnokolorowych kramów. Obok ozdób choinkowych były to winiarnie, stoiska rybne, stoiska ze słodyczami. Podobnie hucznie świętowano Sylwestra.
– O północy różnokolorowe fajerwerki rozjaśniły niebo, strzeliły korki win musujących, które lały się strumieniami – mówi Tesze.- Francuski szampan był źle widziany.

1944 – święta w wymarłym mieście

Szczecin nie przypominał dumnego miasta z początku wojny. Naloty aliantów wywarły na nim piętno. Apogeum przypadło na 1944 rok. W połowie sierpnia brytyjskie bombowce zbombardowały Gocław, Stare Miasto, Śródmieście i Niebuszewo. Zginęło ponad 1100 osób a około półtora
tysiąca było rannych. Również tragiczny okazał się kolejny nalot, przeprowadzony z 29 na 30 sierpnia. Lista ofiar powiększyła się o 1300 osób zabitych i 90 tysięcy szczecinian bez dachu nad głową.
Efektem nalotów były zniszczenia dotyczące wszystkich elementów portu: urządzeń przeładunkowych, magazynów, nabrzeży, barek i holowników. Zniszczenia były na tyle poważne, że pierwsze statki, które przybywały po wojnie do Szczecina rozładowywano i załadowywano ręcznie. Dotyczyło to nawet towarów masowych, np. węgla.
Święta w wymarłym mieście wyglądały tragicznie. Front zdawał się być jeszcze daleko, nadzieje na zwycięski koniec wojny wydawały się przedłużać. Płynęły pokrzepiające wieści z Zachodu, gdzie trwała ofensywa w Ardenach, jednak wiele osób powątpiewało w zwycięstwo.

– Miasto na pewno tonęło w ciemnościach – opowiada Roman Tesze. – Z murów poznikały plakaty reklamujące najlepsze miejsca rozrywki. W zamian pojawiły się hasła propagandowe, których zadaniem było podtrzymanie upadającego ducha. Wojna totalna rządzi się swoimi prawami:
ludność cywilna musiała się zadowolić coraz mniejszymi przydziałami żywności. Większość mężczyzn zapewne zmobilizowano, nie tylko tych w sile wieku, ale wszystkich, którzy potrafią unieść karabin.

1945 – pod opieką dzieciątka Jezus

Po wielu perypetiach Szczecin jest polski. Ludzie, którzy przeżyli wojnę cieszą się życiem nawet tutaj na „dzikim zachodzie”, gdzie rządzi prawo i pięść. W Szczecinie nie jest bezpiecznie. Czerwonoarmiści, bandy szabrowników, Niemcy wrogo nastawieni do Polaków. To sprawia, że życie jest trudne.

– Pod koniec pierwszego powojennego roku czynne było połączenie z centralną Polską – opowiada Roman Tesze. – Uruchomiono pierwsze linie tramwajowe, działała poczta, elektrownia, wodociągi miejskie. Przed Sylwestrem zdołano zainaugurować prace teatru i rozgłośni radiowej.

O żywność było trudno. Produkty spożywcze było dostarczane nieregularnie i trzeba było stać po nie w kolejkach. W mieście były także kłopoty z opałem. Jedna z opowieści dotyczących świąt tego roku dotyczy szaleńczej wyprawy statku Piast z ładunkiem do Szczecina. Dlaczego
szaleńczej? Szczecińskie port był zniszczony. Urządzenia przeładunkowe nie istniały, podobnie flota. Tor wodny ze Świnoujścia do Szczecina był zamulony w wielu miejscach, usiany wrakami i minami.

– W takich warunkach odbył się rejs statku „Piast” ze Świnoujścia do Szczecina – mówi Antoni Ratajczak, kapitan żeglugi wielkiej. – Podróż odbywała się w fatalnych warunkach nawigacyjnych. Załoga szła nawyczucie, według „własnego nosa”. Ryzyko było duże. A powodem był ładunek śledzi przeznaczony dla mieszkańców Szczecina.

24 grudnia statek szczęśliwie przybił do Wałów Chrobrego. Był pierwszą jednostką, która po wojnie zawinęła w to miejsce. Pewnie Dzieciątko Jezus czuwało nad załogą. „Piast” był  pierwszą jednostką pod polską banderą, która pływała na wodach zalewu szczecińskiego. W suplemencie do „Encyklopedii Szczecina” możemy znaleźć informację, że do 1945 roku nosił nazwę „Fortune”. Podczas pierwszego rejsu płynął prawdopodobnie pod dowództwem kpt. Karla Schulze.

Ale były też zakazy. Tuż przed Sylwestrem wprowadzono prohibicję. Decyzję o „zakazie  sprzedaży napojów wyskokowych” podjął wicewojewoda Jan Kaniewski. Ale Polak potrafi.
– Aby ominąć zarządzenie wódkę sprzedawano w butelkach po oranżadzie albo reklamowano jako tajemnicze mikstury w stylu „mleko od wściekłej krowy” – mówi Roman Tesze.

 

Marek Jaszczyński 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto