Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czas smutku pomogli przetrwać przyjaciele

Hanna Wieczorek
Antoś w czasie koncertu w Capitolu z... ręką (woskową) Leszka Możdżera. Obok jego mama - Ewa i Sambor Dudziński
Antoś w czasie koncertu w Capitolu z... ręką (woskową) Leszka Możdżera. Obok jego mama - Ewa i Sambor Dudziński Miłosz Poloch, teatr Capitol
Jeszcze w czasie operacji do rodziców Antosia nie docierało, że to nowotwór. Wydawało się, że kiedy lekarze usuną narośl, wszystko będzie jak dawniej. Nie było. Ich synka czekała chemioterapia.

Ewa uczy na PWST impostacji, czyli emisji mowy. Ćwiczy śpiew także z aktorami wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol. Jak sama mówi, robi wszystko, żeby im się przyjemnie śpiewało. Michał jest plastykiem. Mają dwójkę dzieci, Antoś właśnie dzisiaj skończył jedenaście lat, Larysa niedługo skończy siedem.

W domu jest pianino. Często wspólnie śpiewają: piosenki z bajek animowanych. Tych ulubionych - "Mustanga z Dzikiej Doliny" czy "Pocahontas". Bo te bajki są cudowne, nawet dla dorosłych. W prostych słowach przekazują podstawowe prawdy, takie na całe życie.

Ewa uśmiecha się i mówi, że wspólne śpiewanie to jest ich sposób na życie, zbliżanie się do siebie. Choć przyznaje, że Michał bardziej pomrukuje niż śpiewa, ale zawsze kibicuje Ewie, Antosiowi i Larysie. Czasem siedzi cichutko z boku i szkicuje najbliższych.
Antoś przez kilka lat nie mógł się zdecydować, co woli: sport czy muzykę. Trenował pływanie, ale rodzice widzieli, że traci do tego serce. Wybrał śpiew. Czasem, kiedy jest na spektaklu muzycznym, ogląda jakąś bajkę i mówi:
- Och, jak chciałbym w niej zagrać. Bardzo mu się podobał przepiękny spektakl "Kaj i Gerda".
- Bardzo, bardzo przeżywał Kaja - wspomina Ewa. - To jest piękna postać.

Kiedy ogłoszono przesłuchania dla wykonawców roli w śpiewanej bajce "Pewien mały dzień" w Capitolu, zdecydował się, że weźmie w nich udział. Najpierw kierownik artystyczny słuchał, jak Antek śpiewa, potem przeszedł sprawdzian umiejętności aktorskich, żeby zobaczyć, czy podoła tej roli, a na koniec przeszedł szereg badań, żeby sprawdzić, czy może wziąć udział w spektaklu. Zakwalifikował się. Występował przez kilka miesięcy.
Larysa jeszcze nie myśli o występach, choć pięknie rysuje, śpiewa i tańczy.
- Chodzi na balet i wspaniale sobie radzi - uśmiecha się Ewa.

Ten straszny tydzień
W maju Antoś przygotowywał się do zawodów pływackich, trochę marudził, że go boli brzuch. Rodzice myśleli, że może z nerwów, przed zawodami. Ale Antoś przyszedł i powiedział:
- Zobaczcie tu coś jest. Faktycznie, pod żebrami widać było jakąś gulę. Pomyśleli, że może to przepuklina. W czwartek poszli do lekarza.

I Antoś natychmiast trafił do wrocławskiego szpitala im. Marciniaka. Dwa dni badań, dwa dni przepustki, dzień przygotowania do operacji i we wtorek trafił na stół. Akurat był dwudziesty szósty maja, Dzień Matki.

- To niesamowite jak rodzice odpychają od siebie myśl o chorobie dziecka. Na początku nie docierało do nas, że to nowotwór - mówi Ewa. - Przecież był pełen energii, pływał, jeszcze w kwietniu występował w Capitolu, zagrał rolę w jednym z przedstawień na PPA. Nawet kiedy lekarz powiedział nam, że to nie przepuklina, nie przyjmowaliśmy do wiadomości, jakie to schorzenie. Wiedzieliśmy, że potrzebna jest interwencja chirurgiczna, a więc sprawa jest bardzo poważna. Nawet, kiedy leżał na sali operacyjnej, nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że to nowotwór. Lekarze przecież mówili o narośli. To się ją wytnie i będzie tak jak dawniej.

Nie było. Antoś zachorował na bardzo rzadki nowotwór - pancreatoblastomę - był dziewiątym dzieckiem w Polsce cierpiącym na to schorzenie.
I choć po wycięciu guza na trzustce, bardzo szybko dochodził do siebie, markery nowotworowe szalały. Wielokrotnie przekraczały normę. Od razu po operacji było wiadomo, że czeka go chemioterapia.
Zmieniło się całe życie
Antoś trafił do wrocławskiej kliniki hematologii dziecięcej. Po szczegółowych badaniach ustalono, że przejdzie cztery cykle chemii.

Larysę zabrali dziadkowie. A Ewa i Michał przez cały czas byli z synkiem, rozmawiali z nim, wspierali go. Przecież Antoś to duży chłopak, ma świadomość, na co choruje.
Martwili się, jak zareaguje na wiadomość, że po chemioterapii zaczną wypadać mu włosy. Po cichu mówili sobie, że to dobrze, że chemia wypadnie w czasie wakacji. Bali się, że Antek będzie się wstydził kolegów. Zaskoczył ich, powiedział:
- To fantastycznie, będę świetnie wyglądać. A potem był nawet trochę zawiedziony, że po pierwszej chemioterapii nie stracił czupryny.

Ewa i Michał przez cały czas siedzieli w książkach, douczali się. Bo tak naprawdę nic nie wiedzieli o nowotworach, a przecież musieli się przygotować, sprawdzić, jak mogą pomóc synkowi.
- Przede wszystkim zmieniliśmy dietę - mówi Ewa.
- Żadnych słodyczy, żadnych frytek. Ekologiczne warzywa, owoce, kasze, ciemny chleb. I dodaje przejęta: - Proszę napisać, żeby rodzice zwracali uwagę na to, co dają jeść swoim dzieciom. Żadnych chipsów, białego pieczywa - to zamulacze, które nic nie dają organizmowi.

Antoś zmiany w jadłospisie przyjął spokojnie, nie narzekał nawet, że z domu zniknęła na amen czekolada. Może dlatego, że cała rodzina zaczęła się inaczej odżywiać. Jak można dziecku czegoś zabraniać jeść, a samemu nie zrezygnować z tej potrawy? Kiedy chłopiec pił sok z buraków, żeby szybciej mu enzymy przybywały, piła go też mama i Larysa. A babcia piekła i piecze do tej pory najwspanialszy na świecie chleb razowy.

Trzeba pomóc Ewie i Antkowi
Zaczęło się intensywne leczenie, nikt nie wiedział, czy chemia będzie skuteczna, czy nie trzeba będzie zmienić leków i terapii.
Ewa z uśmiechem opowiada, że trudno byłoby im przetrwać ten czas bez pomocy przyjaciół, ich cudownej energii, którą zostali zasypani. Antoś dostawał zatrzęsienie esemesów, co i rusz ktoś wpadał, żeby posiedzieć przy nim. Sambor Dudziński nagrał dla niego utwór, ktoś inny przyniósł książkę.

A w Capitolu dwie dziewczyny - Ewa Romanowska i Marta Dzwonkowska - postanowiły zorganizować koncert charytatywny dla Antosia. Ustalono, że odbędzie się dziewiątego listopada, przed samymi urodzinami chłopca.
Joanna Kiszkis, rzeczniczka Capitolu, uśmiecha się i mówi:
- Między innymi dlatego tak bardzo lubię nasz teatr, za wspaniałą atmosferę, przyjacielskie więzi, które łączą zespół.Ale na wszystko znaleźli się chętni: na rękę Leszka Możdżera (to nie był krwawy gadżet, tylko świeca - woskowy odlew ręki artysty), lot balonem, udział w próbie musicalu "Hair", perukę Konrada Imieli ze spektaklu "Scat" ze zdjęciem i autografem aktora. Było też zaproszenie na kawę z Konradem Imielą w jego gabinecie.

- W końcu tak się porobiło, że pan, który wylicytował to zaproszenie, wypije kawę z asystentką Konrada Imieli, a dyrektorowi pozostaje tylko podanie tejże kawy - śmieje się Joanna Kiszkis.
Najważniejsze były jednak piosenki śpiewane przez aktorów Capitolu.
Największe brawa przypadły Antosiowi, który brawurowo zaśpiewał swoją ulubioną piosenkę z "Mustanga z Dzikiej Doliny". Cała widownia zerwała się z miejsc i biła brawo przez dobrych kilka minut. Po koncercie Antoś powiedział tylko: - Dziękuję bardzo!

Nadzieję mają w oczach
Już po pierwszej chemii wyniki Antosia się poprawiły, markery zaczęły wracać do normy. Ale cykl czterech chemioterapii zniszczył jego układ odpornościowy. Nagle, na początku listopada ruszyło się. Z każdym dniem lepiej się czuł. I w końcu wielka radość: może wziąć udział w koncercie.
Ewa uśmiecha się i mówi, że od początku mieli szczęście. Przecież we Wrocławiu są dopiero od trzech lat, przeprowadzili się tu z Poznania i nie znają żadnych lekarzy.

Przypadkiem trafili do Marciniaka, a tam Antosiem zajął się profesor Godziński - wspaniały chirurg i człowiek, który cudownie umie rozmawiać z rodzicami.
Potem w klinice hematologii dziecięcej Antosiem zajęła się uwielbiana przez wszystkich doktor Jadwiga Węcławek.
- Lekarze są na tyle cudowni, że od początku dają wszystkim nadzieję. Mają tę nadzieję w oczach - wspomina Ewa.- Nadzieję niosą też słowa, które kierują do rodziców, choć nie mówią: "nigdy", "na pewno". Mówią za to: "trwamy", "zobaczymy", "obserwujemy", "jesteśmy dobrej myśli". Trwamy, zobaczymy, obserwujemy, jesteśmy dobrej myśli.
Ewa i Michał są jednak tak dobrej myśli, że zdecydowali się przekazać dochód z koncertu klinice hematologii. Bo nie ma przecież sensu zakładać konta na tak zwaną czarną godzinę. Antoś miał tak wspaniałą opiekę, jak zresztą każde dziecko w klinice, że są spokojni, wiedzą, gdzie zapukać, gdyby się coś działo. Za zebrane pieniądze kupią pompy do podawania leków podczas chemioterapii.

Ewa zamyśla się na chwilę i mówi:
- To niesamowite, kiedy wychodzi się z kliniki, ma się wrażenie, że jest ona pusta. Nikogo tam nie ma.
Ale życie szybko sprowadza nas na ziemię. Po tygodniu trzeba wrócić na badania kontrolne i wtedy człowiek przekonuje się, że leży tam tak dużo, coraz to nowych, dzieci. Antoś czuje się już zdrowy, rodzice wierzą, że pokonał chorobę. Jednak pamiętają, co powiedziała im profesor Alicja Chybicka: - Uznamy Antosia za zdrowego po pięciu latach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czas smutku pomogli przetrwać przyjaciele - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto