Fotografie mają rangę dokumentu. „Nie ma zdjęć, nie było historii” – powiedział kiedyś Robet Cappa, jeden z największych fotografówXXwieku. Tym przekornym stwierdzeniem chciał podkreślić jak ważne dla historii są fotografie.
Grudzień, 1970 roku. Marek Czasnojć od ponad roku jest fotoreporterem w „Głosie Szczecińskim”. Przedtem przez sześć lat pracował na rybackich trawlerach.
- Wiedzieliśmy, że coś się wydarzy – opowiada. – Ale nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak dramatycznie, że zginą ludzie. Budynek redakcji przylegał do gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Od rana wojsko obstawiło komitet opancerzonymi transporterami. Ich zdjęcie zrobiłem jeszcze z okna redakcji. Potem redakcja „Głosu” została przeniesiona do drukarni przy Wojska Polskiego. W dziale kulturalnym pojawił się karabin maszynowy przyniesiony przez dwóch żołnierzy. Ustawili go przy oknie mówiąc, że stamtąd będą mieli dobry cel. Pytani, nie odpowiedzieli do kogo będą strzelać. Wyszedłem do miasta z dwoma aparatami, żeby nie zmieniać kliszy. Miałem je pod kurtką. Robienie zdjęć było pewnym aktem odwagi. Trzeba było uważać na milicję, a ludzie sądzili, że to ubek ich fotografuje. W dodatku pracy nie ułatwiał gaz łzawiący.
W południe w kierunku siedziby KW zmierzał tłum stoczniowców i pracowników innych zakładów. Przełamali blokadę milicji na ul. Dubois i następną pod PZU. Dotarli pod komitet, a tam w ciągu paru godzin zebrał się 20-tysięczny tłum szczecinian. Budynek zaczął płonąć. Jego zdjęcia fotoreporter wykonał z dachu wieżowca przy pl. Żołnierza.
W tym dniu i następnym zrobił sporo zdjęć, ale w gazecie ukazały się nieliczne, najczęściej ukazujące zdewastowane sklepy. Chodziło o to, by udowodnić, że to tylko chuligani wywołali uliczne burdy.
Fotoreporter opowiada, że zupełnie inne były warunki robienia zdjęć w grudniu 1981 roku. Pracował wtedy w tygodniku Czas, który został zlikwidowany w stanie wojennym.
- Fotografowałem stocznię otoczoną czołgami, stoczniowców – opowiada. – Oni i zwykli ludzie pomagali robić te zdjęcia, osłaniali przed milicją. W ogóle w ludziach było wtedy bardzo dużo życzliwości, wzajemnej pomocy. Agresja pojawiała się na styku z milicją i wojskiem. Boleję, że tak dużo zdjęć bezpowrotnie przepadło. Nie wróciły do mnie z redakcji i drukarni. Sporo uległo zniszczeniu w czasie pożaru w redakcji. Część fotografii i klisz, szczególnie tych z grudnia 1970 roku, wywiozłem do mamy do Olsztyna, bo bałem się, że mi je skonfiskują. I to był dobry pomysł. Ocalały.
Krystyna Pohl
Zobacz zdjęcia:
NORBLIN EVENT HALL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?