Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bo muzyką chcę zmieniać świat

Redakcja MM
Redakcja MM
Rozmowa z Piotrem Banachem, szczecińskim muzykiem, kompozytorem ...
Rozmowa z Piotrem Banachem, szczecińskim muzykiem, kompozytorem ... Adam Słomski
Rozmowa z Piotrem Banachem, szczecińskim muzykiem, kompozytorem i założycielem grupy Hey oraz Indios Bravos.

Piotr Banach

Muzyk, kompozytor i producent muzyczny. Perkusista w zespołach Grass, Kumader, Kryterium oraz Kolaboranci (1987-1990). Założyciel, lider i gitarzysta grup Dum Dum, Hey oraz Indios Bravos.



– Swój pierwszy zespół założyłeś w szkole. Czy to było tak, że marzyłeś zawsze o własnym zespole czy prostu poznałeś odpowiednich ludzi?

– Najpierw dostałem powołanie do orkiestry szkolnej w LO nr 7. Muzyka jeszcze wtedy była dla mnie takim ciałem obcym, czymś z zewnątrz. Miałem w domu kilka płyt, ale to była muzyka typu „Czterej pancerni i pies” czy country. Poszedłem do liceum i poznałem ludzi, którzy interesowali się muzyką. Pytali mnie czy słyszałem to czy tamto. Do dziś pamiętam napisaną na podręczniku nazwę zespołu Deep Purple. Miałem to sprawdzić, szczególnie utwór „Dziecko w czasie”. Zakochałem się w Deep Purple. Byłem wtedy zakochany w dziewczynie, która słuchała The Beatles i siłą rzeczy ich też zacząłem słuchać. Pink Floyd wydali wtedy płytę „The Wall”. Mąż mojej kuzynki, który był marynarzem, przywiózł mi tę płytę i to była totalna miłość. Na bazie tej miłości chciałem sam grać. Po tym, jak wyrzucono mnie z liceum, bo już przeholowałem z patentem na orkiestrę szkolną. Tłumaczyłem nauczycielom, że ma próbę i na koniec się okazało, że mam 200 godzin nieusprawiedliwionych. Tata mnie wysłał do samochodówki. Tam poznałem ludzi, którzy chcieli założyć zespół. Najpierw mieliśmy wymyślone wszystkie okładki płyt, cały image. To była nasza wielka pasja.

– A jak to było z instrumentami? W szkolnej orkiestrze puzon, potem perkusja, gitara. Grałeś jeszcze na czymś?
– Nie, w rodzinie wręcz byłem uznawany za antytalent, a potem poszedłem na obowiązkowe przesłuchanie dla pierwszoklasistów. Dostałem z przesłuchania słuchu muzycznego i poczucia rytmu piątki. Dali mi puzon, bo akurat był wolny. W zespole najpierw chciałem być gitarzystą. Dostałem od ojca pierwszą gitarę, takie czerwone pudło. Potem okazało się, że gitarzystów jest wielu i nie było dla mnie miejsca, więc zacząłem grać na perkusji. Kolega mi zrobił z blachy bęben, z odkładanych pieniędzy udało mi się kupić werbel. Kupienie pałeczek to była poważna wyprawa do Łodzi do człowieka, który jedyny w Polsce je wytwarzał. Wyjazdy na koncerty były śmieszne. Mieliśmy tournee po liceach. Przyjeżdżaliśmy i była pełna sala. Mieliśmy jeden wzmacniacz, perkusję miałem swoją. Wsadzaliśmy wszystko do bębna i jechaliśmy autobusem komunikacji miejskiej. To były bardzo fajne czasy, bo muzyka była bardzo ważna dla wszystkich. Mój pierwszy wyjazd do Jarocina to było niesamowite przeżycie, bo spotkałem tam ludzi, dla których muzyka była wszystkim.

– Kiedyś powiedziałeś, że muzyka może zmieniać świat.
– Zawsze zmieniała. Najsilniej można to było odczuć w naszej epoce, w latach 60., kiedy media podchwyciły te trendy. Natomiast pierwsza rewolucja muzyczna to była rewolucja jazzowa. W latach 20. wszyscy słuchali muzyki, tylko to był jazz i blues. Muzyka zawsze miała siłę zmieniania ludzkiej wrażliwości, a tym samym świata.

– Kiedy stałeś na scenie jako członek zespołu Hey i patrzyłeś na te tłumy, które w latach 90. przychodziły na wasze koncerty, czułeś, że masz na nich tak duży wpływ? – Wiedziałem o tym, bo sam byłem fanem muzyki i wiedziałem, jakie to ma znaczenie. Dlatego zawsze uczulałem ludzi, z którymi współpracowałem na to, jak się zachowują na scenie, bo bardzo łatwo zapomnieć o pewnych rzeczach, kiedy się staje po drugiej stronie. Ja tego nie zapomniałem. Bardzo łatwo jest ze sceny ludźmi manipulować. Zawsze starałem się, żeby ludzie, którzy stoją pod sceną, wyciągali z naszej muzyki coś dobrego, a nie negatywnego.

– Czujesz odpowiedzialność za ludzi, którym pomagasz w karierze? Miałeś pomagać ludziom, którzy brali udział w „Idolu”.
– Z Alicją Janosz było tak, że jej menadżer ją do mnie przywiózł. Ona nic o mnie nie wiedziała i była taka urażona, że wszyscy ją chwalą, mówią jej jaka jest rewelacyjna, jaka przyszłość ją czeka, a ja jej od razu palnąłem mowę, jak bardzo jest do tego nieprzygotowana. Bo to jest trudne. Bo to przetrąca ludziom kręgosłupy, bo to powoduje, że to co na początku wydawało się marzeniem, w pewnym sensie staje się koszmarem. Jeżeli muzyka jest traktowana przez kogoś jako rozrywka, szanuję to, nie mam do nikogo pretensji, ale to nie jest moja droga. Alicji starałem się przekazać, że muzyka to nie jest tylko śpiewanie. To jest coś pomiędzy dźwiękami. Nie dane nam było tej współpracy rozpocząć, bo firma płytowa miała zupełnie inne plany względem Alicji.

– Ale jednak zaprosiłeś Alicję do swojego solowego projektu.
– To był taki okres, kiedy próbowałem coś z nią robić. Alicja ma olbrzymią skalę głosu i jest świetna w tym w czym jest świetna. A ja jestem taki hippie-punkiem. Z jednej strony trochę folku, z drugiej strony punk rock, który próbował wskrzesić pierwotnego rock’ n’ rolla.

– Twoje fascynacje muzyczne są szerokie. Grałeś w wielu zespołach punka, rocka, reggae. Z czego to wynika?
– Porównując to do kulinarnych rzeczy mogę powiedzieć tak: lubię pomidory, ale z tych pomidorów można zrobić zupę pomidorową, można zapiec z serem, można je wykorzystać jako sos. Muzyka to są takie pomidory. One mi się sprawdzają w różnych daniach, w różnych kuchniach. W punk rocku, reggae czy hard rocku jest jeden wspólny mianownik. To są gatunki, które zostały zdefiniowane przez ludzi, ale muzyka wymyka się definicjom. Jeżeli ktoś lubi muzykę, to nie zamyka się na żaden gatunek, bo wszędzie znajdzie trochę tej swojej wrażliwości. Jeżeli miałbym określić co mi się w muzyce najbardziej podoba, to jest to rodzaj melancholii i szczególnego pulsu, który odnajduję we wszystkich gatunkach.

– Pochodzisz ze Szczecina, mieszkałeś trochę w Warszawie, podróżowałeś po świecie i znowu tu osiadłeś. Masz sentyment do rodzinnego miasta? – Jasne, że tak. Kiedy wyjechałem do Warszawy i wracałem do Szczecina, to miałem wrażenie prowincjonalności, że tu się nic nie dzieje. Ale sukces wiąże się z takim wyalienowaniem. Szczecin zaczął być obcym miejscem, Warszawa stała mi się bliższa. Po latach zauważyłem, że ten Szczecin ma w sobie olbrzymi potencjał. Może go jeszcze nie widać, ale on jest gdzieś pod skórą. Wróciłem tu między innymi dlatego, żeby ten potencjał trochę wydobywać. Nie wiem na ile znajdę tu rolę dla siebie, ale Szczecin jest w porządku.


MM Moje Miasto Szczecin ma 5 lat!. Serwis


Moje Miasto Szczecin www.mmszczecin.pl on Facebook

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto