Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Agnieszka Szeremeta dla MM Trendy. Wizażystka gwiazd ze Szczecina o pracy z celebrytami [ZDJĘCIA]

Agata Maksymiuk
Na planach zdjęciowych spędza od kilku do kilkunastu godzin. Dzięki niej polskie gwiazdy największego formatu dumnie prezentują twarze przed kamerami. Ciągle podróżuje między Szczecinem, a Warszawą, a do tego jest żoną i mamą dwóch wspaniałych chłopców. Agnieszka Szeremeta, wizażystka gwiazd w szczerej rozmowie opowiada, jak to jest godzić ze sobą dwa różne światy.

Grudzień to czas podsumowań. Podsumujmy więc - ile projektów zrealizowałaś w tym roku?
- Pierwsze pytanie, a ja nie znam odpowiedzi (śmiech). Przyrzekam! Nie mam pojęcia! Tego po prostu nie da się zliczyć. W ciągu roku to kilkaset zleceń, a biorąc pod uwagę również te drobne, to może nawet kilka tysięcy. Na planach zdjęciowych w Warszawie bywam po 16 godzin dziennie. Zdarza się, że pracuję do 3. w nocy, a o 9. rano jestem już w Szczecinie. Między miastami poruszam się autem. Wbrew pozorom, to doskonałe rozwiązanie logistyczne.

To może chociaż wymienisz najbardziej wymagający projekt?
- Bez dwóch zdań był to program „Śpiewajmy razem. All Together Now”, emitowany przez telewizję Polsat. Mieliśmy do pomalowania 100 jurorów, 14 uczestników i prowadzącego. Na każdy makijaż przypadało średnio 10 minut, a do tego każdy musiał być inny. Wyobraź sobie to zamieszanie. Dwie garderoby, oceniający nie mogą się widzieć z ocenianymi przed rozpoczęciem zdjęć, czas, oświetlenie, stylizacje… cała masa pracy. I jakby tego było mało, w kamerach wszystko wygląda inaczej niż na żywo. Co jakiś czas mój zespół dostawał sygnał - hej, trzeba poprawić to i tamto, bo ona i ona wyglądają podobnie. Nie powiem, spore wyzwanie, szczególnie czasowe.

Warszawa chyba ma to do siebie, że zjada ludziom czas. Nie martwi Cię to?
- Lubię Warszawę, lubię tempo, które narzuca i możliwości jakie daje. Oczywiście, potrzebuję też od tego odetchnąć. Przyznam się - między kolejnymi realizacjami odpoczywam… jeżdżąc autem. Między Warszawą a Szczecinem jest 5 godzin drogi i to „mój czas”. Im jestem starsza, tym bardziej lubię spędzić kilka chwil w ciszy, sama ze sobą. Samochód daje tę możliwość, nie włączam nawet radia. Może to przez ten zgiełk, który mnie non stop otacza?

Zamieniłabyś Szczecin na stolicę?
- Trudne pytanie. W Warszawie żyje się bardzo intensywnie, praktycznie każdego dnia powstaje nowy, kreatywny projekt - żałuję, że w Szczecinie tego nie ma. Jest za to moja rodzina, tu znam każdy kąt i tu mogę odetchnąć. To nie tak, że bezpamiętnie zakochałam się w Warszawie. Potrafię dostrzec jej minusy. Nie podoba mi się, że ludzie nawiązują tam powierzchowne relacje, że wszystko jest na chwilę. Poznałam wielu ludzi z pierwszych stron gazet, którzy po wyłączeniu kamer, zgaszeniu reflektorów i zmyciu makijażu stają się kimś zupełnie innym. Trzeba być uważnym i wiedzieć czego się chce. Łatwo można się w tym zgubić.

Wizażyści rzadko trafiają na pierwszy plan, a przecież odpowiadacie za lwią część wizerunku scenicznego największych gwiazd. Czy to nie jest krzywdzące?
- Jak w każdej pracy, są momenty kiedy czujesz, że zasłużyłaś na więcej. To prawda, że za kulisami robimy kawał dobrej roboty. Ludzie, którzy do nas przychodzą wyglądają różnie i borykają się z różnymi problemami, a my ze wszystkim jesteśmy w stanie sobie poradzić. Jedni po programie przychodzą uścisnąć nam dłoń, dziękują, że jesteśmy do ich dyspozycji przez cały dzień, a czasem i noc. Inni po prostu zbierają rzeczy i wychodzą bez słowa. W takich sytuacjach, jeśli jesteś początkująca i brak ci takiej zwykłej, wewnętrznej radości z tego co robisz, możesz poczuć się źle, a nawet się zrazić.

Ale Ty nie jesteś już początkująca i niedawno trafiłaś na pierwszy plan, dołączając do zespołu Mai Sablewskiej w programie „Maja Sablewska SOS - Sablewska od stylu”. Jak to wpłynęło na Twoją karierę?
- To było moje marzenie. Bardzo chciałam dołączyć do beauty teamu Mai. Kontakt z nią wiele mnie nauczył. To ciekawa osoba, bardzo wymagająca. Praca z nią bywa wyzwaniem. Czas, który spędziłyśmy razem, pokazał mi, że jeśli chcę osiągnąć więcej, to muszę wymagać od siebie więcej. Być może gdyby nie doszło do tego spotkania, wydawałoby mi się, że jest już dobrze, że mogę zwolnić. Jeśli chodzi o branżę, to zauważyłam, że wiele osób mówi o moim udziale w programie. Stałam się bardziej wiarygodna i rozpoznawalna, a to przełożyło się na liczbę moich zleceń i stawki.

Co decyduje o powodzeniu w Twojej branży? Chodzi o talent, staż pracy, kreatywność?
- Talent, kreatywność, staż pracy, czyli poprostu nazwisko - marka jaką wokół niego zbudowałaś i… wygląd. Wizerunek to szalenie istotny element, przynajmniej w Warszawie. Istotny jest też charakter. Niektórzy twierdzą, że potrzebna jest pewność siebie, ale taka wręcz ostentacyjna. Co do tego mam wątpliwości. Wol, by w pracy moim partnerem był dystans, skromność. Dzięki temu w garderobie panuje naprawdę przyjemna atmosfera.

Zobaczymy Cię jeszcze w programie u Mai?
- To już zależy od Mai, ale spokojnie - mam jeszcze mnóstwo pomysłów na siebie (uśmiech).

Wiele wizażystek na pewnym etapie wiąże się z konkretnymi markami kosmetyków, myślałaś o takiej współpracy?
- Myślałam i już się związałam. Wybrałam firmę oferującą w 100 proc. naturalne kosmetyki. Tę współpracę połączyłam z tzw. marketingiem sieciowym. Nie sprzedaję, ale prezentuję i polecam - czy to na warsztatach czy w studiach, w których pracuję. Jeśli ktoś jest zainteresowany, samodzielnie może wejść na stronę i zamówić produkt. Doskonale uzupełnia się to z moją pracą. Podoba mi się idea networkingu. Dałam sobie rok na rozkręcenie tej działalności. Jak dotąd nie narzekam. Niedawno oglądałam fragment wywiadu z Donaldem Trumpem. Zapytany - co by zrobił gdyby mu nie wyszło w biznesie, odpowiedział, że poszukałby dobrej firmy networkingowej i wszedłby w marketing sieciowy. Publiczność zaczęła się śmiać, na co on powiedział tylko - właśnie dlatego ja siedzę tu, a wy tam. Może coś w tym jest?

Ze wszystkim radzisz sobie tak świetnie, że ciekawi mnie czy wyrobiłaś sobie jakieś „zboczenia zawodowe”? Jest coś bez czego nie zaczniesz pracy?
- Kluczowe jest dla mnie odpowiednie przygotowanie skóry osoby, którą maluję, ale nie jest to nic, czego nie robiliby inni wizażyści. Na pewno mam swoje nawyki, ale to pytanie lepiej zadać osobom, które ze mną pracują.

To może chociaż ulubiona modelka, aktorka? Na pewno masz swoją muzę.
- Lubię malować przeróżne kobiety, dobierać makijaże w sposób indywidualny. Raczej nie mam muzy, ale gdybym miała wymienić osobę, z którą uwielbiam współpracować, niezależnie od okoliczności, to wymieniłbym Marzenę Rogalską. Mogłabym malować ją codziennie. Marzena ma w sobie nieskończone pokłady pozytywnej energii, czas spędzony w jej towarzystwie, to jak porządne naładowanie baterii. Lubię też malować panów. Tu moim ulubieńcem jest Sławomir. Podczas robienia make upu zawsze mi śpiewa, jest zabawny, ale też wymagający. Wie w czym wygląda dobrze. Podobną świadomość ma też Kacper Kuszewski, juror w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. No, ale on mi nie śpiewa (śmiech).

Pracując przy produkcjach telewizyjnych, masz wolną rękę?
- Nie ma zasady. Są projekty, gdzie mam wolną rękę i takie, kiedy wszystko jest ściśle ustalone. Ważne jest, aby zapoznać się z wizją stylisty, z układem świateł. Osoba postronna może nie zdawać sobie sprawy, jak ważne jest światło dla produkcji. Pozostają też indywidualne życzenia osób, które malujemy - ostatecznie to one mają czuć się komfortowo. Gwiazdy pierwszych stron gazet zawsze siadają przede mną już z pewną wizją tego, jak powinni wyglądać. Niedawno malowałam Adę Biedrzyńską. Jeszcze zanim zaczęłam już opowiedziała mi o tym, jak ją malują do występów w serialu „Barwy szczęścia”. Miałam odrobinę inny pomysł, poprosiłam o zaufanie i opłaciło się - Ada była zachwycona, zrobiła sobie zdjęcia i powiedziała, że od tej pory tak będzie wyglądać jej make up. To cieszy.

Jak to wszystko godzisz z domem? Jesteś żoną i mamą.
- Wydaje mi się, że jestem dobrą mamą, mam dobre relacje z moimi chłopcami. Pomimo częstych wyjazdów, zawsze znajduję dla nich czas, choćby na facetime. Jestem typem nowoczesnej mamy, nie jestem nadopiekuńcza. Tak samo, jak cenię swój czas, cenię czas moich dzieci - rozumiem, że potrzebują odrobiny prywatności i własnej przestrzeni. Oczywiście martwię się - niedawno mój starszy syn zaczął samodzielnie wracać do domu ze szkoły. To niemal 40 minut drogi autobusem, a przecież mogłabym go wozić jeszcze przez następne 10 lat (śmiech). No, ale co poradze? Dzieci dorastają.

Nie jest Ci z tym trudno?
- Jest trudno i wcale tego nie ukrywam. Kiedy pracuję ze starszymi, bardziej doświadczonymi artystami, takimi jak choćby Danuta Stenka, zdarza mi się pytać - pani Danusiu, jak pani to wszystko godzi? Bo ja nie wiem. Tak naprawdę nikt wie. Dużym wsparciem jest mój mąż, który jest bardzo niestandardowym mężczyzną. Jest świetnym ojcem, ma super kontakt z chłopakami. Nasze charaktery się równoważą. On trzyma mnie przy ziemi.

Ale na święta chyba zrobisz sobie wolne? Czy dasz się gdzieś porwać?
- Święta, to święta - czas rodzinny, wręcz magiczny. Gwiazdkę obchodzimy bardzo klasycznie, w domu z rodzicami. I ja i Mariusz pochodzimy z Chojny. Przez wiele lat, w wigilię najpierw odwiedzaliśmy jeden dom, a później jechaliśmy do drugiego, więc mieliśmy dwie kolację. Nie wyobrażam sobie Bożego Narodzenia w hotelu. Musi być choinka, musi być kominek. Moja mama jest mistrzynią w robieniu dekoracji. Dzięki niej dom wygląda cudownie. Uwielbiam też czas spędzony z siostrą Mariusza, która napędza cały ten świąteczny klimat. Zdarza się, że przegadamy całą noc. Dla mnie to też czas, kiedy mogę spotkać się z moimi braćmi, nadrobić te chwile, kiedy się nie widzimy. Jest wspaniale.

Macie swoje własne tradycje?
- Pierniki to nasza tradycja. Zawsze pieczemy je wcześniej. Piotruś i Janek mają artystyczne dusze i uwielbiają ozdabiać ciasteczka. Ubieramy też choinkę. Do tej pory robiliśmy to już na początku grudnia, by się nią nacieszyć przed wyjazdem do Chojny. Oprócz tego, muszą być pierogi. Przygotowuje je babcia, ale nie tylko ruskie czy z grzybami. Są takie z jagodami, truskawkami, a nawet leniwe. W końcu każdy wnuczek lubi coś innego. Ja sama robię kućki z makiem, to taka odmiana kutii - mini kopytka z miodem, makiem i orzechami.

A prezenty? Zostawiacie je pod choinką?
- Oczywiście, że tak! Najważniejsze są dzieci, ale przyznam, że był czas kiedy z Mariuszem każdego roku staraliśmy się podarować sobie coś jeszcze oryginalniejszego, jeszcze bardziej wyszukanego niż rok wcześniej. Czasem nieco przesadzaliśmy, dlatego zdecydowaliśmy, że od teraz będziemy robić takie prezenty, jak czujemy, że powinniśmy. Absolutnie to nie oznacza, że z nich rezygnujemy. Nie! Nie wyobrażam sobie bez nich świąt. Mój mąż potrafi godzinami wpatrywać się w pakunki i zgadywać co w nich jest. ...a skoro już wspomniałam ci o opakowaniach, to zdradzę jeszcze, że Mariusz jest mistrzem w pakowaniu prezentów. W ubiegłym roku podarunek dla mnie czekał w kartonie, który po podniesieniu wieczka podświetlał się. Do tego w środku było mnóstwo pięknych ozdób. Ja przy nim wymiękam (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto