Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Temat z okładki: W home.pl powtarzam wszystkim: zmieniajcie świat! [zdjęcia]

MM Trendy
Foto: Piotr Miazga / MuA: Agnieszka Szeremeta
Prezes home.pl Marcin Kuśmierz patrzy na Szczecin z kilku perspektyw. Po pierwsze z gabinetu w budynku Lastadii, skąd ma widok na zachwycającą panoramę miasta. Druga perspektywa - to przybysz z Warszawy, prowadzący tu dużą firmę z branży internetowej. home.pl ma doskonałą pozycję na rynku, współpracuje ze światowymi liderami branży, obchodzi właśnie osiemnaste urodziny, a firmę czeka jeszcze wiele nowych wyzwań.

Tekst: Bogna Skarul / Foto: Piotr Miazga / MuA: Agnieszka Szeremeta

- Przed kilkoma tygodniami świat dowiedział się z mediów, że szczeciński home.pl będzie wystawiony na sprzedaż, a firmę wycenia się na ponad 500 mln zł. Zaczęli do Pana dzwonić znajomi, z którymi dawno się Pan nie spotykał?
- Na szczęście nie (śmiech). Sporo osób już nam pogratulowało, ale trochę za wcześnie, bo przecież sprzedaż firmy jeszcze nie nastąpiła. Nie jest też znana ostateczna cena, która zostanie zapłacona. Ale jeśli spojrzy się na to w inny sposób i potraktuje informację o szacunkowej wartości firmy jako próbie podsumowania naszej pracy, to serce rośnie. Wartość firmy jest przecież zbudowana na solidnych wynikach finansowych, a wyniki są sumą pracy całego zespołu home.pl. Ambitne cele postawione firmie zostały zrealizowane ze sporym wyprzedzeniem. I to jest świetne. Ale poczekajmy spokojnie na ostateczną weryfikację ze strony inwestorów, czyli moment sprzedaży firmy. Jestem zwolennikiem faktów dokonanych.

- Jak to się stało, że znalazł się Pan w home.pl i to w Szczecinie?
- Podczas studiów założyłem firmę o profilu podobnym do home.pl i miałem ambicję, by również odgrywać kluczową rolę na tym rynku. Biznes się rozwijał, ale nie w takim tempie, jakbym tego oczekiwał. A ja byłem głodny sukcesu. Poznałem się z założycielami home.pl, sprzedając im swoją firmę. Okazało się, że bardzo podobnie patrzymy na biznes, jest między nami jakaś chemia. Po transakcji relacje wcale nie zanikły, a wręcz przeciwnie - zaczęły się wzmacniać. Zacząłem do Szczecina przyjeżdżać raz na jakiś czas, aby z nimi porozmawiać, coś doradzić albo czegoś się od nich nauczyć. Wtedy też zdecydowałem się na pracę w korporacji – Grupie ITI. To była wówczas świetna firma, rozwijała się szybciej niż konkurencja, była w najlepszej kondycji w swojej historii. Z drugiej strony brakowało tam wysokiego tempa rozwoju, które jest obecne w małym biznesie. W świecie małych firm wszystko dzieje się znacznie szybciej. Korporacja ma wiele zalet, to świetne miejsce, żeby uczyć się realizacji projektów o ogromnej skali, ale tempo pracy jest tam jednak wolniejsze, bo jest to również duża machina biurokratyczna. Poza tym, aby coś zrobić w korporacji, trzeba być trochę kreatorem, ale też urzędnikiem i politykiem.

- Od ITI zaczęła się pańska kariera zawodowa?
- Nie. Wcześniej byłem szefem marketingu u jednego z dystrybutorów sprzętu IT, miałem własną firmę, byłem też dziennikarzem ekonomicznym w „Pulsie Biznesu”, gdzie zajmowałem się rynkiem usług telekomunikacyjnych i nowych technologii. Z wykształcenia jestem politologiem ze specjalnością dziennikarską. Jeszcze na studiach zacząłem pracować w IT, a później założyłem własny biznes. Bardzo podobny do tego, w którym jestem dzisiaj. Dziennikarstwo mnie zawsze pociągało. Ciężko było później zrezygnować z pisania i funkcjonowania w tym środowisku, bo dawało to ogromną frajdę. W pewnym momencie musiałem podjąć decyzję, czy dalej będę dziennikarzem, czy zajmę się w 100 procentach biznesem.

- Wybrał Pan biznes?
- Dziennikarstwo to opisywanie rzeczywistości, a biznes to jej tworzenie. Zawsze siebie postrzegałem jako kreatora i to była moja bardzo silna strona. Zależało mi, by coś wymyślać, wdrażać, aby trochę zmieniać otaczający świat. Chciałem widzieć efekty swojej pracy i mieć jej namacalne dowody. Teraz zresztą powtarzam tę maksymę współpracownikom: zmieniajcie świat! Powtarzam im, że życie jest krótkie i trzeba się spieszyć.

- Ma Pan plan na swoją przyszłość?
- Zawsze. Staram się być planistą i namawiam do tego swoich współpracowników. Ale wiem też, że życie czasami weryfikuje plany. Tak było w moim przypadku. Przychodząc do home.pl byłem przekonany, że będę tu znacznie krócej - może 2-3 lata. Myślałem, że razem z właścicielami unowocześnię firmę, stanie się bardziej bezpieczna i lepiej przygotowana na rozwój w przyszłości. Ale ta firma i branża wciągnęły mnie bardziej, niż się spodziewałem. Więc nawet mając dobre plany, trzeba być gotowym na ich korekty i niespodzianki. Dopóki człowiek jest w miejscu, które daje taką radość i energię, że przychodzi się do pracy z uśmiechem na ustach, to warto do tego momentu tam być. Mam to szczęście, że wchodząc do biura home.pl nadal czuję ekscytację. Tu spotykam ludzi, których oceniam jako najlepszych w całej mojej karierze zawodowej.

- W home.pl zatrudnionych jest 250 osób. To już taka korporacja.
- Staramy się utrzymać kulturę funkcjonowania małej firmy, czasami wręcz specjalnie wprowadzamy kontrolowany chaos. Stale musimy szukać balansu między byciem dojrzałą firmą, która ma dobrze opisane procesy, i którą chronią procedury, a jednocześnie rozwijać się w szybkim tempie start-up’ów internetowych. Biurokracja nie może zabijać kreatywności i ograniczać zmian, bo te stanowią dziś o naszej sile. Ciągle próbujemy łączyć wodę z ogniem.

- Wyobrażam sobie. Trzeba przecież zapanować nad grupą 250 bardzo kreatywnych osób.
- Trzeba stale wspierać ich rozwój, kreować głód sukcesu, pielęgnować relacje, aby nie czuli się małym trybikiem w wielkiej machinie. Inaczej nie obudzą w sobie bakcyla kreatywności, innowacyjności, nie będą chcieli być najlepszymi. Działamy w internecie, a ta branża zmienia się tak szybko, jak żadna inna i przez to nic nie jest dane na wieki. Jesteśmy rynkowym liderem, ale jeśli nie będziemy się spieszyć z rozwojem biznesu, to może kiedyś damy się wyprzedzić konkurencji. Jest wiele przykładów światowych firm technologicznych, które przespały swój złoty okres. Byli gigantami, a dziś są na śmietniku historii. Tutaj ta moja często powtarzana maksyma, że życie jest krótkie i trzeba się spieszyć - pasuje jak ulał.

- Za kilka miesięcy home.pl obchodzi 18 urodziny? Coś w związku z tym planujecie?
- Oczywiście, ale nie chcemy jeszcze teraz tego zdradzać. To mają być prawdziwe 18. urodziny - z dużym tortem i wieloma atrakcjami. Chcemy też podziękować mieszkańcom Szczecina za kilkanaście lat obecności w mieście.

- Co to będzie?
- To jeszcze tajemnica.

- Od ośmiu lat żyje Pan na walizkach między Szczecinem a Warszawą. Jak Pan sobie z tym radzi?
- To nie jest łatwy model życia. Mam dom i rodzinę w Warszawie, do Szczecina przyjeżdżam do pracy prawie w każdym tygodniu, a do tego dochodzą wyjazdy zagraniczne. Wielokrotnie myśleliśmy z żoną i synem o przeprowadzce do Szczecina, ale to niewiele by zmieniło. Moje obowiązki, to również współpraca z dużymi partnerami biznesowymi, a to wymaga cyklicznej obecności w Warszawie i wielu podróży po świecie. Życie ciągle na walizkach, to duże wyzwanie. Podziwiam wytrwałość mojej rodziny.

- Mimo wszystko chyba warto?
- Firma jest fantastyczna i ma świetne perspektywy rozwoju. Mam najlepszych współpracowników w swojej karierze zawodowej. To chyba moja przygoda życia. Staram się przywozić do obu miast swoje doświadczenia i obserwacje. Te dwa miasta, to dwa inne światy.

- Praca w Warszawie i Szczecinie nie wygląda tak samo?
- Kultura pracy jest zupełnie inna. W Warszawie czuć większą presję na wynik, czuć wysoką dynamikę zmian w biznesie, życie jest dużo szybsze. To wcale nie znaczy, że tak jest lepiej - na pewno jest inaczej. W Warszawie chyba też pracuje się więcej i na pewno trudniej zbalansować życie prywatne i zawodowe. W większości stołecznych biurowców światła palą się do późnego wieczora, bo trzeba skończyć projekt, podsumować kwartał, przygotować materiały dla klientów, zaplanować inwestycje - tysiące nowych powodów każdego dnia. To tylko jedna z cen, którą płacą mieszkańcy za biznesowy sukces miasta. Mnie wysokie tempo życia w Warszawie odpowiada i nawet je lubię, ale nie wszyscy sobie z tym dobrze radzą.

- Rynki pracy też są na pewno inne. Jak szuka Pan specjalistów w Szczecinie?
- Rynek pracy w Warszawie jest nieporównywalnie większy. Z jednej strony jest znacznie więcej doświadczonych specjalistów, osób z praktyką w korporacjach, które pracują przy dużych, międzynarodowych projektach, i które od razu można rzucić na głęboką wodę. Z drugiej strony jest masa wypalonych osób, z których wielkie korporacje wypleniły kreatywność i rozleniwiły. W Szczecinie jest inaczej, bo rynek pracy w sektorze nowych technologii jest bardzo płytki. Tu korporacji, dużych firm internetowych po prostu nie ma. Firma, jak home.pl musi inwestować w młodych ludzi na początkowym etapie ich rozwoju i ich wychować. Z jednej strony jest to dobre, bo Ci ludzie przez lata poznają firmę i są z nią bardziej związani, ale to wymaga czasu, dużych inwestycji i czasem ogranicza konkurencyjność, bo nie możemy szybko reagować na rynkowe zmiany. Dużym wyzwaniem jest tu zbudowanie dobrego zespołu i jego utrzymanie. Działamy w segmencie rynku, gdzie pracownicy są poszukiwani w Polsce i na świecie, gdzie istnieje ogromna konkurencja. Wiele osób decyduje się na wyjazd ze Szczecina, a powroty niestety nie są popularnym zjawiskiem. Szczecin od lat ubożeje w specjalistów, a ja nie dostrzegam ani pomysłów ani tym bardziej działań ze strony jego włodarzy, żeby ten trend odwrócić.

- Co jeszcze z perspektywy przybysza z Warszawy przeszkadza Panu w Szczecinie?
- Miasto nie ma ani klarownej wizji ani jasnej strategii rozwoju. Nie wiem dokąd to miasto zmierza i czym chce być za pięć, dziesięć czy pięćdziesiąt lat. Nie wiem czy Szczecin chce wspierać rozwój biznesu w obszarze produkcji, usług czy turystyki. Nie wiem czy i co może mu dać Odra, bliskość morza i Niemiec. Po ośmiu latach pracy w Szczecinie wydaje mi się, że powinienem to wiedzieć, a jeszcze bardziej martwi mnie to, że znajomi szczecinianie też tego nie wiedzą i nie upominają się o to.

- A tzw. Szczecińska Dolina Krzemowa, którą włodarze chcą tu budować?
- Czy poza ogólnymi hasłami ktoś zna jakieś szczegóły planu jej budowy? Równie dobrze można mówić mieszkańcom Szczecina, że powstanie tu zagłębie przemysłu naftowego, lotniczego lub technologii kosmicznych. Brzmiałoby to równie absurdalnie.

- Dlaczego Pana zdaniem tak się dzieje?
- Każdy dobrze zdefiniowany cel ma jedną ogromną wadę - jest łatwy do rozliczenia, a więc potencjalnie może być kłopotliwy. Jeśli nie jest precyzyjnie określony, to nie ma też kłopotu, bo nie da się sprawdzić stanu jego realizacji.

- Brakuje w mieście pomysłu na rozwój biznesu IT?
- Nie dostrzegam go, a tym bardziej działań mających na celu przyciągnięcie innych firm technologicznych, prób wykreowania nowych inwestycji i tworzenia zachęt dla specjalistów, którzy mieliby się tu przenieść, mieszkać i pracować. Miasto nie wie choćby, jak pokazać, że w Szczecinie są firmy z różnych branż, które tu działają i robią fajne projekty dla setek tysięcy ludzi z całego świata, i że to może być dobre miejsce dla prowadzenia biznesu na skalę światową.

- Co może ten stan zmienić?
- Chciałbym, aby miasto zastanowiło się, jak ściągać i kształcić specjalistów, a następnie zaczęło działania – na styku z biznesem, środowiskiem naukowym i lokalną społecznością. Rynek pracy dla firm informatycznych jest tu niezwykle płytki i z każdym rokiem robi się płytszy. Ludzie będą stąd wyjeżdżać, bo duży biznes w IT robi się dziś gdzie indziej, a poziom życia w innych aglomeracjach też zwykle jest wyższy. Jeśli specjaliści będą nadal stąd wyjeżdżać, to firmy wyniosą się za nimi. Uwielbiam hasło „Szczecińska Dolina Krzemowa”, ale za nim nic się nie kryje. Powstał Technopark? To świetnie, ale w mojej ocenie on nie powstał jako fundament rozwoju branży IT, tylko miejski pomnik. Zresztą przykładów takich nibywizji w Szczecinie jest znacznie więcej, a jej flagowym przykładem Floating Garden 2050. Uważam ją za marketingowy majstersztyk, bo jest tak naiwna, nienamacalna, że aż wydaje się niemożliwe, że udało się nią trafić do serc i umysłów sporej części szczecinian. W lepiej rozwiniętych aglomeracjach taki numer by po prostu nie przeszedł.

- Brakuje konkretów?
- To trochę tak, jakbym swoim pracownikom obiecał, że dostaną gigantyczne podwyżki, ale w 2050 roku. Muszą być bardzo cierpliwi. Co prawda za 35 lat w tym miejscu nie będzie ani mnie ani ich, ale perspektywa podwyżek brzmi naprawdę atrakcyjnie. Floating Garden w zestawieniu z rokiem 2050, to ponury żart z mieszkańców miasta. Szkoda Szczecina.

- A co pańska żona i syn myślą o Szczecinie?
- To samo co ja - miasto niewykorzystanych możliwości. Raz do roku przywożę tu rodzinę na parę tygodni. Traktujemy Szczecin głównie jako bazę wypadową. Tu wszystko jest w zasięgu reki - morze, Europa, Polska. Żadne inne polskie miasto tego nie ma i mieć nie będzie. Wsiadamy w samochód i po godzinie z kawałkiem jesteśmy w Berlinie albo nad morzem, po pół godzinie nad jeziorem, a tramwajem możemy pojechać do lasu. Super. Ale byłoby fajnie, żeby Polska się o tym kiedyś dowiedziała. Bo może to jest właśnie sposób, by do Szczecina napłynęły inwestycje i pieniądze. Tu są perełki, które mogą zachwycić, ale nikt się nimi nie chwali.

- Co zrobić, żeby zmienić obecny stan rzeczy?
- Miasto powinno działać jak firma, gdzie mieszkańcy są jej właścicielami. W biznesie funkcjonują proste reguły, tj. właściciele oczekują od zarządu przygotowania wizji oraz strategii rozwoju, a następnie cyklicznego podsumowywania działań oraz rozliczania się ze swojej pracy. Tego samo szczecinianie powinni oczekiwać od włodarzy miasta. A tymczasem odnoszę wrażenie, że pozostawiają to losowi i obietnicom realizacji mglistej wizji w 2050 roku. To nie jest poważne.

- Ale kiedy już żona z synem przyjadą do Szczecina, to gdzie państwo idziecie, na przykład na spacer?
- Lubimy Park Kasprowicza, Pogodno, raz na jakiś czas chodzimy na Wały Chrobrego. Z radością obserwujemy, że nad Odrą, na bulwarach bywa coraz więcej ludzi. Mieszkańcy chcą coraz częściej spędzać wspólnie czas poza domem, chcą się poznawać. Może to będzie zalążkiem nowej wspólnoty Szczecina?

- Ulubiona knajpa?
- Nie ma jednej. Lubię eksperymentować z jedzeniem, więc zwykle jadamy w nowych miejscach.

- Ulubiony gadżet?
- Nie mam.

- A smartfon?
- Nie (śmiech). Smartfon tak samo mi pomaga w pracy, jak i przeszkadza. Pomaga, bo mam ciągły dostęp do informacji i przeszkadza, bo mam ciągły dostęp do informacji.

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: MM Trendy. #Temat z okładki: W home.pl powtarzam wszystkim: zmieniajcie świat! [zdjęcia] - Szczecin Nasze Miasto

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto