Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Temat z okładki: Kontaktu ze sztuką potrzebuję jak powietrza [zdjęcia]

MM Trendy
FOTO Piotr Miazga MUA Agnieszka Szeremeta
Monika Krupowicz, właścicielka szczecińskiej Open Gallery i agencji PR Open Mind, jak nikt inny potrafi łączyć sztukę z biznesem. We współpracy z artystami z powodzeniem potrafi promować lokalne firmy i samorządy. Właśnie otworzyła kolejną galerię w Warszawie – Stolarska/Krupowicz Gallery, a nam opowiada o swojej misji oraz fascynacji sztuką współczesną, bez której nie mogłaby łączyć ognia z wodą.

Styczniowy numer bezpłatnego miesięcznika


Rozmawiała: Bogna Skarul / Foto: Piotr Miazga / MuA: Agnieszka Szeremeta

- Otworzyłaś niedawno nową galerię w Warszawie. Szczecin zrobił się dla Ciebie za ciasny?
- To nie tak. Galeria w Warszawie to wypadkowa moich działań podejmowanych w Szczecinie. Kolejny krok w działalności, którą zajmuję się tu od 10 lat. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że otrzymałam propozycję, aby taką galerię stworzyć w Warszawie i tak powstało nowe miejsce, gdzie prezentujemy malarstwo współczesne. Dość wysoko postawiłyśmy sobie poprzeczkę i bardzo starannie selekcjonujemy to malarstwo. To bez wątpienia ważny krok w mojej działalności, ponieważ - jak to w stolicy - wszystko, co ważne w polskiej sztuce, dzieje się tam.

- Mówisz stworzyłyśmy. Z kim ją stworzyłaś?
- A! To jest ciekawa historia, którą właściwie zapoczątkowała Elżbieta Malanowska, jedna z większych kolekcjonerek sztuki współczesnej w Szczecinie. W ubiegłym roku przyszła do mojej szczecińskiej galerii ze znanym w Warszawie biznesmenem Ryszardem Stolarskim, który chciał kupić obraz Artura Przebindowskiego. Obrazy tego artysty trudno nabyć obecnie na rynku, a ja właśnie jeden jego obraz posiadałam. Po paru tygodniach zawiozłam do Warszawy państwu Stolarskim kolejny obraz tego artysty oraz prace Wojtka Koniuszka. Przyjął mnie w sporym, surowym pomieszczeniu w biurowcu przy ul. Puławskiej. Był ubrany na czarno i wyglądał jak ojciec chrzestny. Zażartowałam, pytając: „co tu będzie, egzekucja czy może galeria?” A on odpowiedział: „No właśnie pani Moniko” i przedstawił mnie swojej córce, Katarzynie Stolarskiej. I tak się zaczęło.

- I co dalej?
- Zaczęłyśmy z Kasią na ten temat rozmawiać. Po wielu trudnych organizacyjno-finansowych uzgodnieniach powstała Stolarska/Krupowicz Gallery w Warszawie. Ważne jednak, że byłyśmy zgodne co do wyboru artystów i malarstwa – sztuki, którą chcemy pokazywać i promować. Udało nam się stworzyć zgrany tandem. Choć trochę na zasadzie „ognia i wody”. Ja jestem emocjonalna, szybko działam, a Kasia jest spokojniejsza, ale bardzo otwarta, więc generalnie uzupełniamy się. Jesteśmy już po dwóch wernisażach. Śmiało mogę powiedzieć, że bardzo udanych pod względem jakości prezentowanych prac, frekwencji i sprzedaży. Aczkolwiek to nie jest łatwy biznes.

- A to w ogóle jest biznes?
- Póki co, bardzo trudno nazywać to biznesem. Raczej te wszystkie działania „zaczepiają się" o biznes, ponieważ rynek sztuki w Polsce dopiero się kształtuje. A naszym głównym zadaniem jest pozyskanie szerokiego grona odbiorców, artyści bowiem już zabiegają o współpracę z naszą galerią.

- Czymś różni się prowadzenie galerii jako biznesu w Szczecinie i Warszawie?
- Specjalnie różnic nie widzę. Warszawa to większy rynek, większa liczba potencjalnych odbiorców i kolekcjonerów. W Szczecinie mam bardziej ugruntowaną pozycję. Tu mam wśród odbiorców większe zaufanie, a to w tej działalności jest niezbędne. W Warszawie jeszcze musimy to z Kasią wypracować. Poza tym, co w Szczecinie się rzadko zdarza, to niemałą rolę odgrywają w stolicy duże odległości, uliczne korki czy liczba wydarzeń. To bezpośrednio wpływa na naszą działalność. Okazuje się, że szczególną rolę odgrywa termin wernisażu. To nie może być przypadkowa data i przypadkowa godzina. W Szczecinie dość często organizuję wernisaże w piątkowe i sobotnie wieczory. W Warszawie to nie byłby dobry termin.

- Dlaczego?
- W Warszawie w weekendy po prostu dzieje się o wiele więcej. Jest sporo imprez, koncertów, wystaw. Potencjalni goście często wyjeżdżają z miasta. A nam zależy, aby osoby, które lubią sztukę, przyszły do nas, żeby nie musiały wybierać. Robimy zatem wernisaże w czwartki i to dość późnym wieczorem, aby można było do nas dojechać bez większych utrudnień.

- A jak jest z gustem szczecinian i mieszkańców Warszawy? To samo im się podoba?
- Każdy z nas ma swój gust oraz poziom obycia ze sztuką, niezależnie od tego, czy mieszka w Warszawie czy w Szczecinie. A naszym zadaniem, misją galerii jest m.in. edukowanie i kształtowanie gustów odbiorców. Pokazujemy starannie wybrane malarstwo współczesne, artystów młodego i średniego pokolenia, którzy wyznaczają nowe trendy w sztuce i którzy zostali zauważeni już przez publiczne instytucje sztuki. W Warszawie jest większe grono osób, których stać na malarstwo uznanych artystów.

- Ale Szczecina nie odpuszczasz?
- Oczywiście, że nie. Open Gallery w Szczecinie to moje dziecko. Galeria przy Końskim Kieracie to miejsce spotkań z odbiorcami sztuki i przyjaciółmi. Miejsce prowadzenia także agencji PR. Mam tu także swój ukochany dom i ogród w Stawnie oraz wszystko, co jest z nim i z rodziną związane.

- Właśnie, jak to się zaczęło?
- Zaczynałam jako dziennikarz radiowy. W radiu poznałam swojego męża, który miał duży wpływ na to, czym się dziś zajmuję, który otwierał mi oczy na sztukę. Po pracy w radiu otworzyłam agencję PR, a kilka lat temu zaczęłam wykorzystywać sztukę do działań promocyjnych firm i samorządów. Okazało się, że to dobry pomysł, a ja musiałam tę sztukę bardziej poznać, nauczyć się jej. Od lat działalność galerii przeplata się z działalnością public relations i to jest moim zdaniem duża wartość dodana mojej galerii, ponieważ ktoś, kto prowadzi galerię, nie musi być koniecznie historykiem sztuki, ale musi umieć promować sztukę. Trzeba mówić językiem odbiorcy, aby do niego ze sztuką dotrzeć. W ciągu 10 lat galeria współpracowała z kilkudziesięcioma artystami, na koncie mam także ponad 40 różnych wydarzeń artystycznych i wernisaży.

- To jesteś już sporą instytucją kulturalną. Masz, jak one, wsparcie?
- Dotacji rocznych nie mam, inwestuję swoje środki. Czasami otrzymuję wsparcie miasta lub sponsora przy okazji jakiegoś wydarzenia. Ale biznesowi i samorządowi udało mi się pokazać, że sztuka to wspaniały pomysł, aby budować swój wizerunek i prestiż. To subtelna i bardziej prestiżowa promocja. A ja się cieszę, że szczecinianie i Szczecin otwierają się na sztukę, że zaczynają o niej rozmawiać, że przychodzą licznie na moje wystawy. Sztuka pojawia się w firmach i na ulicy. Tyle jest dziś np. różnych opinii o Frydze, mieszkańcy Szczecina dużo o niej dyskutują i o to chodzi. Nie możemy się bać sztuki współczesnej w przestrzeni publicznej. Powinniśmy zauważyć, że ona pełni konkretną funkcję, daje nam oddech, wywołuje uśmiech, jakieś wzruszenia. To przecież ważne w życiu. Sama zorganizowałam kilka akcji artystycznych w przestrzeni publicznej Szczecina i bardzo mnie cieszy, że budziły emocje. Muszę jednak dodać, że wiele lat jeszcze upłynie na kształtowaniu potrzeby posiadania sztuki i obcowania ze sztuką.

- Czy w Polsce nastał już ten czas, że w dobrym tonie jest posiadanie przynajmniej jednego obrazu?
- Obrazy współczesne w polskich domach zaczęły pojawiać się parę lat temu. Ciągle mnie jednak dziwi to, że nadal jest sporo osób, które chętnie wydają pieniądze na kolejną wymianę mebli czy drogie, seryjnej produkcji lampy, ale trudno wydać im kilka tysięcy złotych na dobre dzieło sztuki i powiesić w tym wspaniałym wnętrzu, które urządzają. A dobry obraz czy rzeźba nadają wnętrzu charakteru, przyciągają wzrok i jeszcze są lokatą pieniędzy. A co najważniejsze lampy, telewizory znów wymienimy, a obrazy pozostaną i będą przekazywane dzieciom. Tu dużą rolę zaczynają odgrywać m.in. architekci i projektanci wnętrz, bo to oni są liderami opinii.

- To sztuka traktowana jako element dekoracyjny. W Szczecinie jest dużo kolekcjonerów?
- Coraz więcej. Znam sporo osób, które nie są w stanie powiesić wszystkich kupionych przez siebie obrazów i muszą je magazynować. Ale wybór tych obrazów dyktowany jest przede wszystkim sercem, czyli chcą mieć to, co się im podoba, a nie to, co czasami powinno się mieć w kolekcji.

- To dobrze czy źle?
- Ani dobrze, ani źle. Teraz jest taki czas i tyle. Inwestycje w sztukę w Polsce to nadal w dużej części kupowanie obrazów dawnych lub współczesnych, ale bardzo znanych na rynku nazwisk. Dla mnie to nie jest ważne, kto z jakiej potrzeby chce tę sztukę posiadać. Ważne jest to, aby się nią otaczać. Bo prawdą jest, że sztuka nas łączy.

- A ile kosztował najdroższy obraz jaki sprzedałaś?
- Te sumy nie są bajońskie. Najdroższy obraz, to była praca Artura Przebindowskiego. Sprzedałam go za 33 tys. zł prawie dwa lata temu. Dziś jego obrazy są już po 60 tys. zł. Powiem jednak tak - polska sztuka nadal jest niedoszacowana. W Berlinie obrazy kosztują tyle samo co u nas lub więcej, ale w liczone w euro.

- Zajmujesz się malarstwem współczesnym i to najnowszym. Dlaczego?
- Ponieważ w malarstwie współczesnym tak dużo się dzieje i jest tak różnorodne. Potrzebuję rozmów i spotkań z artystami. Często imponują mi swoją determinacją, pracowitością, talentem i intelektem, aczkolwiek bycie artystą w Polsce to czasami heroizm. Spotykam artystów ze sporym dorobkiem i wachlarzem wystaw w prestiżowych instytucjach kultury, którym trudno się utrzymać. Moi goście w galerii rozmawiają o wspaniałych różnych dobrach, na które ich stać, a „moim” artystom jest w życiu często bardzo trudno. I to tylko dlatego, że my, Polacy, nie mamy, tak jak społeczeństwa zachodnie, ukształtowanej potrzeby oraz nawyku posiadania i kupowania sztuki. Ale myślę, że to się zmieni. Uczymy się odwiedzać wystawy, bywać w muzeach i galeriach, a na moich wernisażach czasami widzę tłumy. To dobrze rokuje, wielu z nas w końcu chce zaspakajać także potrzeby duchowe.

- To co, prowadzisz galerie z dobroci serca?
- O nie. Tak tego nie można nazwać, ale bez serca nie można promować sztuki i zarażać nią innych. Po prostu często trudno mi myśleć o galerii tylko w kategorii biznesu. Natomiast podchodzę do tego jak do swojej misji. To, co pokazuję, jest wyselekcjonowane, najwyższej próby. Ja się w tym, co robię, nad nikim nie lituję, chociaż serce okazuję. Nie prowadzę żadnej działalności charytatywnej.

- Da się w Szczecinie żyć z galerii?
- Utrzymuję się przede wszystkim ze swojej agencji PR Open Mind, którą prowadzę wspólnie z Justyną Siwińską i Sylwią Danielak, a także ostatnio z aranżacji wnętrz we współpracy z Piotrem Ledóchowskim. Ale na pewno dalej będę rozwijać działalność galeryjną, ponieważ to moja pasja, a kontaktu z artystami i odbiorcami sztuki potrzebuję jak powietrza.

Monika Krupowicz - organizatorka licznych wystaw malarstwa współczesnego oraz indywidualnych pokazów sztuki na wysokim artystycznym poziomie. Od 2005 roku prowadzi galerię sztuki Open Gallery w Szczecinie, od 2015 roku galerię sztuki Stolarska/Krupowicz Gallery w Warszawie, jest także właścicielką jednej z pierwszy szczecińskich agencji public relations Open Mind. Inicjatorka wielu artystycznych projektów, których celem jest promocja sztuki. Wprowadza sztukę do działań promocyjnych firm i samorządów.

Dziękujemy Stojakom (ul. Rayskiego 19, www.stojaki.szczecin.pl) za udostępnienie wnętrz. Jesteście fajną knajpą, a teraz lubimy Was jeszcze bardziej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto