Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Temat z okładki: Faceci robią "WOW!"... potem znów jesteś tylko babą za kierownicą

MM Trendy
Klaudia Podkalicka jest drobną blondynką, która w dzieciństwie marzyła, by zostać tancerką. Szybko okazało się, że równie pewnie wciska pedał gazu, co stąpa po parkiecie. Bez wahania kobiece kreacje zamieniła na kombinezon rajdowcy. Urodziła się w Szczecinie i tu po raz pierwszy zasiadła za kierownicą gokarta, a potem samochodu rajdowego. Jest najszybszą kobietą w Kia Picanto Cup i w 46. Rajdzie Barbórki.

Tekst: Anna Folkman / Foto: Dawid Wnuk

- Siedzimy w mitsubishi, w którym Pani startuje. Zastanawiam się, jak drobna kobieta radzi sobie wiele godzin za kółkiem dużego auta, którym pędzi przez dziury, wyrwy i ścina zakręty?
- Najważniejsza jest kondycja i koncentracja, nad którą cały czas pracuję. Pracuję także nad szczupłą sylwetką, kierowcy rajdowi nie mogą być zbyt ciężcy. Tutaj, jak w bolidzie, robi się wszystko, by samochód i siebie odchudzić. Wszystko z głową oczywiście, bo zdrowie jest najważniejsze. Tylko ono może pomóc przetrwać warunki, w jakich znajdują się kierowcy rajdowi. Czasami jest naprawdę ciężko i do tego piekielnie gorąco.

- Skoro auto ma być lekkie, to pewnie nie ma mowy o klimatyzacji.
- Absolutnie. To zbędne zabieranie mocy. Czasami w upale odkręcamy nawet ogrzewanie na maksa, by zabierać ciepło od silnika. Wtedy jest ekstremalnie.

- Makijaż chyba w takiej sytuacji się nie sprawdza?
- Kiedyś się malowałam, ale gdy widziałam siebie po odcinku, całą w błocie, mokrą, z makijażem, który spływał po mojej twarzy, stwierdziłam, że nie wygląda to dobrze... Maluję tylko paznokcie, nie szaleję jednak z długością.

- Kiedy zrzuca Pani kombinezon, w szafie wiszą spódnice i sukienki?
- O nie. Szpilki i sukienki to nie moja bajka. Nie czuję się dobrze w takich ubraniach. Kiedy trzeba oczywiście założę, ale na co dzień preferuję wygodę i sportowy styl.

- Rzadko można spotkać Panią w Szczecinie.
- Sezon się zbliża, budżet jest dopięty, więc przyjechałam do Szczecina, żeby potrenować i się przygotować. Tutaj wszystko się zaczęło. Obecnie współpracujemy z poważnymi partnerami: Total, otoMoto.pl, BRM Chronographes i Carmont.

To wymaga wielkiej odpowiedzialności z naszej strony. Dzięki nim jesteśmy w stanie startować i realizować ten projekt. Na co dzień mieszkam w Warszawie, ale mimo wszystko staram się być w Szczecinie jak najczęściej - przynajmniej raz w miesiącu. Tutaj przecież mieszka moja rodzina.

- Dlaczego akurat Warszawa?
- Podstawowym powodem, dla którego przeniosłam się do Warszawy było to, że poznałam warszawiaka (śmiech). On nakłonił mnie, żebym się przeprowadziła. To nie była zła decyzja, bo i tak bardzo często bywałam w stolicy. Ciągłe przyjazdy, noclegi w hotelach były męczące i wiązały się z dodatkowymi kosztami. Teraz jestem na miejscu i łatwiej mi się rozwinąć. Tutaj też pracuję.

- Czyli do Warszawy ściągnęła Panią miłość i praca. Widujemy Panią w programie telewizji śniadaniowej. O to zajęcie chodzi?
- Raczej nie. Przygodę z telewizją traktuję hobbystycznie. Zawodowo zajmuję się prowadzeniem szkółek kartingowych dla dzieci i w tej chwili mam pod opieką ok. setki dzieciaków, które uczę jeździć. W mojej grupie jest dużo dziewczynek, niektóre mają dopiero cztery lata. Maluchy dobrze sobie radzą w gokartach. Ciekawa jestem, co będzie, jak to całe towarzystwo zacznie startować. Będę mocno im kibicować.

- Nie myśli Pani o tym, by sama zostać mamą?
- Na razie nie mogę myśleć o swoich dzieciach. Jestem ukierunkowana, by jak najwięcej jeździć i spełnić swoje marzenie - pojechać Dakar. Niestety, już teraz wiem, że w tym roku będzie ono trudne do zrealizowania. Na start potrzebne jest bardzo dużo pieniędzy. Cały czas szukam możliwości, sponsorów, by tam wystartować. Jeśli jednak nie będzie takiej szansy, wiem, że trzeba się rozwijać w inny sposób. Trzeba starać się o dobre wyniki cały czas.

- Rok temu Dakar nie doszedł do skutku, zachorowała Pani pilotka - Joanna Madej. Czy jeśli byłaby taka możliwość, wystartowałaby tym razem?
- Problemy zdrowotne Joasi wykluczyły jej starty w terenowych rajdach. Nie jest proste znaleźć dobrą pilotkę. Nasz team z Joasią był rewelacyjny, szkoda, że trzeba było to przerwać. W tej chwili na fotelu pilota jeździ ze mną Piotr Binaś, który kiedyś towarzyszył Krzysztofowi Hołowczycowi. Dobrze się nam współpracuje. W tegorocznych mistrzostwach Polski wystartujemy razem.

- Gdzie jeszcze zobaczymy Was na zawodach?
- Oprócz mistrzostw Polski, w tym roku wystartujemy jeszcze prawdopodobnie w kilku pucharach świata. Będą to Włochy, Hiszpania, Węgry i Polska. Będzie naprawdę aktywnie, dlatego teraz trenuję w Szczecinie, a potem lecę na treningi do Kataru. Cały czas oczywiście marząc o Dakarze.

- Ale miała Pani okazję zobaczyć Dakar od środka.
- Pojechałam przekonać się, jak to jest. Byłam w teamie Rafała Sonika, miałam okazję uczyć się od najlepszych. Niestety, nie byłam zawodnikiem, a raczej pomocnikiem. Zmieniałam koła, woziłam chłopaków między odcinkami, żeby mogli się zregenerować.

- Nie było przykro tylko się przyglądać?
- Na początku rajdu było fantastycznie. Wszystko było nowe, chciałam pomagać, wykonywać czarną robotę. W połowie rajdu zaczął mi jednak skakać tzw. ping-pong i czułam, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Obudził się duch rywalizacji. Kiedy patrzyłam na te wszystkie samochody, czułam, że wolałabym siedzieć za kierownicą. W tym roku też mogłabym pojechać jako pomocnik, ale odmówiłam - nie chcę się katować psychicznie.

- Na Dakarze dobrze już zadomowili się Adam Małysz i Krzysztof Hołowczyc. Wspierają Panią?
- Kibicuję im i mam nadzieję, że oni mnie także, choć w wielu rajdach występujemy obok siebie jako rywale. Wtedy naturalnie każdy trzyma kciuki za siebie.

- Przytrafiły się niebezpieczne sytuacje za kierownicą?
- Miałam ich bardzo dużo. Przeszłam wiele tzw. rolek, ale najpoważniej było ok. dwóch lat temu, kiedy podczas dosyć dużej prędkości odpadła mi kierownica i uderzyłam w drzewo. Na szczęście nie stało się nic poważnego, ale to okropne uczucie utraty kontroli w pamięci mi pozostało. Teraz, kiedy wsiadam do samochodu, od razu sprawdzam czy kierownica jest dobrze przykręcona. (śmiech)

- Wróćmy do bezpieczniejszych czasów i bliższych miejsc. Które miejsca w Szczecinie wiążą się z Pani dzieciństwem?
- Na pewno ognisko baletowe, do którego chodziłam przy ul. Henryka Pobożnego, Liceum Ogólnokształcące nr 7, Uniwersytet Szczeciński - Instytut Kultury Fizycznej, Lodogryf, na który chodziliśmy, kiedy tylko robiło się zimniej, pierwsze przejażdżki gokartem na torze przy al. Wojska Polskiego.

- To tata?
- Tak, on zachęcał mnie do jeżdżenia, ale na początku w ogóle mi się to nie podobało. Miałam 6 lat, kiedy pierwszy raz usiadłam za kierownicą gokarta. Radziłam sobie świetnie. Nie pamiętam tego dobrze, ale tata o tym zawsze opowiada. Był zachwycony, a ja wysiadłam i powiedziałam, że wiatr wieje, zimno mi w rączki i nie chce mi się już jeździć.

- Do dziś ma Pani uraz do otwartych pojazdów?
- Nie ma mowy o kabrioletach czy motocyklach. Po pierwsze nie czuję się w nich bezpiecznie, po drugie mam dreszcze na myśl o tym wietrze i zimnie, które im towarzyszy. Nikt mnie nie namówi na to. Jestem zmarźluchem i do tej pory kartingi to nie jest coś, co mnie porywa. Lepiej czuję się na pustyni w 50 stopniach Celsjusza.

- Zanim jednak się o tym Pani przekonała, szukała Pani swojej drogi na przetartych ścieżkach rodziców?
- Tata był kierowcą wyścigowym, mama była tancerką. Kiedy ku rozczarowaniu taty uznałam, że karting nie jest fajny, szłam w ślady mamy. Marzyłam sobie, że będę znaną baletnicą i będę tańczyć w przedstawieniach na całym świecie. Wszystko szło w tym kierunku do momentu, kiedy zaczęłam pojawiać się na taty zawodach. Na początku sporadycznie, ale z czasem stałam się jego najwierniejszym kibicem. W tym samym czasie w balecie zdarzyło się coś, co podcięło mi skrzydła. Nie dostałam roli, na którą pracowałam bardzo długo, tylko dlatego, że moja nauczycielka zachorowała. Poczułam się oszukana i to skutecznie zniszczyło moje marzenia. Zaczynałam szukać czegoś nowego. Zbliżały się Mistrzostwa Polski KIA Picanto i tata namawiał mnie na start. Broniłam się, bo przecież nigdy wcześniej nie jeździłam, ale ostatecznie się zdecydowałam. Miałam wtedy 18 lat. Pojechałam bardzo dobrze i cholernie mi się to spodobało.

- Walczy Pani ze stereotypem kobiety za kierownicą?
- Niestety taki stereotyp nadal funkcjonuje. Walczę z tym, ale to czasami walka z wiatrakami. Uważam, że płeć nie ma znaczenia, ale praktyka, doświadczenie i umiejętności. To wszystko po obu stronach może być takie samo. Z drugiej strony, w moim fachu kobiety nie traktuje się jako rywala. Trudno kobietom się przebić w motoryzacyjnym świecie.

- Panowie nie stają zdumieni, kiedy zmienia Pani 35-kilogramowe koło podczas rajdu, czy zamiast kolorem auta zachwyca się tym, jak szybko przyspiesza do setki?
- Wiadomo, że mężczyźni są mnie ciekawi. Widzą duży samochód z ryczącym silnikiem, zaglądają do środka, a tam zdziwienie - za kierownicą blondynka. Na rajdach nie raz trzeba coś naprawić, zmienić koło. Robisz to sama, panowie mówią „wow” i szybko zapominają. Znów jesteś tylko babą za kierownicą.

- Podobno większość kierowców wozi w swoim samochodzie parasol. A Pani?
- Rzeczywiście! Mam parasol.(śmiech) Zawsze też nie może zabraknąć ciepłej bluzy, polaru.

- A jakieś typowo kobiece gadżety?
- Nie raczej nie... chociaż. Mam różowy breloczek!

- A co z pielęgnacją auta. Kto o to dba?
- Mój samochód jest czysty, ale to właściwie dzięki mężowi. Nie widzę kurzu, brudu, nie słyszę niepokojącego stukania. W rajdowym aucie cały czas jest brudno i cały czas coś klekocze, więc zupełnie mnie to nie rusza. On dba, by nasz samochód był jak cukiereczek.

- Kiedy jedziecie razem, kto prowadzi?
- Różnie. Czasami są bitwy, bo każdy chce siedzieć za kierownicą.

- Jest Pani równie szybkim kierowcą na co dzień, poza rajdami?
- Można powiedzieć, że mam dwie osobowości. Kiedy mam na głowie kask, na dłoniach rękawiczki i siedzę w terenówce, nie boję się ryzyka i prędkości. W momencie, kiedy przesiadam się do swojego samochodu, jeżdżę rozważnie i nie podejmuję zbędnego ryzyka. Kiedy oglądam swoje nagrania z zawodów, nie wierzę czasem, że to ja jechałam.

- Łatwo się Pani denerwuje za kierownicą?
- Wszystko zależy od dnia. Jeśli się nie spieszę, to nic nie jest mnie w stanie wytrącić z równowagi. Nie lubię jednak tzw. maruderów, którzy jeżdżą niepewnie i boją zbliżyć się do nakazanej prędkości, jadąc połowę tego, co wolno. Wściekam się wtedy i zdarza mi się coś tam pod nosem powiedzieć.

- Ma Pani jakieś punkty karne?
- Chyba już się przedawniły, ale niestety złapałam kiedyś mandat. Na dodatek stało się to w moim kochanym Szczecinie. Spieszyłam się na zawody. Panowie mnie zatrzymali i nie było dyskusji. Jak najbardziej przyznałam się do winy i chciałam zapłacić mandat, ale zależało mi na czasie. Niestety, policjanci specjalnie wszystko przedłużali, byli wyjątkowo niemili. Na zawodach dostałam karę czasową za spóźnienie. To było najgorsze spotkanie z policjantami, właściwie jedyne zatrzymanie w życiu i niech tak zostanie.

- Istnieje jakaś emocjonalna więź z pojazdem, w którym zdobywało się najwyższe trofea?
- Oczywiście, że jest sentyment. Tego auta, w którym siedzimy, nie widziałam od kilku miesięcy. Kiedy przyjechałam do Szczecina i wsiadłam do niego, przywitałam się z nim jak ze starym kumplem. Było czułe „cześć złomku”. Zawsze też go pogłaszczę (śmiech), kiedy się zepsuje, nakrzyczę.

- Oprócz uczuć do koni mechanicznych, darzy nimi Pani także zwierzęta.
- O tak. Mam psa, który wabi się jak firma, która produkuje odzież do sportów rajdowych. To Jack Russel Terrier. Był prezentem od męża na urodziny, kiedy się poznaliśmy. Zabieram go, gdzie tylko się da. Kocham też konie. Jazda konna to jedna z moich pasji, które realizuję w wolnych chwilach.

- Wśród tych pasji są także inne sporty. Na portalu społecznościowym przeczytałam Pani wpis: „Dziś deski, jutro opona - nikt mnie nie pokona”. Sport dodaje Pani energii?
- Nie potrafię siedzieć w miejscu. Zimą naturalnie zakładam narty i snowboard, latem nurkuję z akwalungiem.

- W lutym obchodziła Pani urodziny, za rok pełna 30. To taki czas, że pewnie najbliższe otoczenie zaczyna domagać się zmian?
- Jestem tym przerażona. Coraz częściej słyszę zapytania o dzieci, o koniec kariery czy pielęgnowanie ogniska domowego. Dzieci nie wykluczam, ale tak jak wspominałam, jeszcze o nich nie myślę. Mam na razie inne cele. Póki co przelewam matczyną miłość na psa. (śmiech).

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto