Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Temat z okładki: Dorota Serwa: Łamanie zasad to moja specjalność

MM Trendy
MM Trendy
Dorota Serwa: Łamanie zasad to moja specjalność
Dorota Serwa: Łamanie zasad to moja specjalność Foto: Joanna Skrzyniarz - Re’Form
Dyrektorka filharmonii w Szczecinie od września z przytupem zaczyna działać w nowym, imponującym budynku. Zostawiając za plecami malkontentów, rusza z serią brawurowych pomysłów, nie zapominając jednak o najbardziej wymagających melomanach. Jej miejsce pracy ma stać się nowym symbolem miasta. To ogromne wyzwanie.

Tekst: Bogna Skarul / Foto: Joanna Skrzyniarz - Re'Form

- Od września mamy nowe miejsce, nowe wnętrza filharmonii, w których wszystko jest nowe. Pani dyrektor też właściwie jest nowa. Będzie jeszcze coś nowego?
- Nawet to, co w sposób ewidentny kojarzy się zwykle z filharmonią, czyli stara symfonika, w tym wnętrzu zaczyna nabierać całkiem nowego wymiaru. To przecież zupełnie inny kontekst. Więc nawet to „stare” jest już nowe, bo inne. Nowy budynek jest właściwie „uszyty na miarę” pięknej muzyki i jestem pewna, że tak go wszyscy odbiorą. Filharmonia musi grać klasykę, bo jeśli nie ona, to już nikt tego nie zagra. To nasze statutowe obowiązki. Do tego jesteśmy przygotowani i musimy dbać o publiczność, która zżyła się z nami przez te wszystkie lata w starej siedzibie. Jednak takie wnętrze, jak nowa filharmonia, zobowiązuje. Mamy tego absolutną świadomość i z tym „nowym” do naszej publiczności będziemy wychodzić. Chcemy połączyć tradycyjną działalność koncertową z innymi gatunkami.

Zobacz również:

- Co to będzie?
- Chcemy pokazywać po prostu muzykę. Różną, ale zawsze dobrą. Zwiastunem tego, czego nowego można się po nas spodziewać, jest cykl koncertów inauguracyjnych pod hasłem: forte.fortissimo.filharmonia. Osiem wydarzeń ma pokazać, w jakich kierunkach nasza nowa filharmonia chce prowadzić swoją publiczność. Z jednej strony chcemy pokazać szacunek dla szczecińskich twórców i wykonawców, stąd podczas inauguracji kompozycja Marka Jasińskiego. Zabrzmi też fanfara maestro Pendereckiego, wielka symfonika, czyli IX symfonia Beethovena, ale także ukłonimy się polskim tradycjom muzycznym poprzez odwołanie do twórczości Mieczysława Karłowicza - naszego patrona. W czasie tygodnia inauguracyjnego usłyszymy fantastycznych wykonawców i światowe sławy, ale zaraz potem zagra big band w tanecznym klimacie, w wyszukanym stylu lat dwudziestych i trzydziestych. Później koncert jazzowy, dalej klasycy w nowym wydaniu, a także koncert szczecińskich artystów. Wreszcie chcemy, aby muzyka była inspiracją, impulsem do innych działań twórczych, także plastycznych. Stąd pomysł na wystawę charyzmatycznego Andrzeja Dudzińskiego. Dla nas filharmonia to taki dom muzyki - bezpieczny i inspirujący, ale także taki, w którym najważniejsi są słuchacze.

- Nie boisz się, że filharmonia stanie się nowym domem kultury, w którym jest kółko teatralne i  muzyczne, a w innej sali zbiera się kółko plastyczne?
- Mam świadomość, że nie wszystkim będzie się podobało, że filharmonia - oprócz klasycznych, copiątkowych koncertów - będzie chciała robić coś jeszcze. Ale filharmonia to nie tylko budynek. To ludzie, który żyją w jakichś środowiskach, w jakiejś rzeczywistości, a ta rzeczywistość szalenie szybko się zmienia i życie przyspiesza. Instytucje kulturalne muszą też przyspieszyć. Na świecie filharmonicy nie grają już z nut, z partytur, tylko z tabletów. Zmienia się też sposób interpretacji utworów, są ciągle nowe pomysły, ba - są nowe trendy. Na przykład nie wypada teraz grać Bacha w składzie symfonicznym, chyba że inaczej. Instytucja żyje, kiedy ciągle idzie do przodu. Nie możemy stać w miejscu, bo to cofanie się. Tego nauczyłam się w poprzednim miejscu pracy - Muzeum Powstania Warszawskiego.

- Czego jeszcze tam się nauczyłaś?
- Tego, że to, co dziś ludzi najbardziej kręci, to fakt, że stają się współuczestnikami wydarzenia. Że mogą czegoś dotknąć, że mogą wydobyć z siebie głos. Że ktoś od nich czegoś oczekuje. Nikt nie chce być już biernym konsumentem, ale chce coś tworzyć. Poza tym ludzie mają niesamowite pomysły. Na te ich pomysły także liczę. A ja chcę, żeby w nowej filharmonii, w Szczecinie coś fajnego się działo.

- Masz coś takiego w planie?
- Oczywiście. Mam ich sporo, ale jeden jest taki, który cały czas mnie nurtuje.

- Co to takiego?
- To wygrzebany gdzieś z piwnicy szczeciński musical z 1968 roku. Właśnie go przetrawiamy. Marzy mi się, żeby latem filharmonia nie była już tym miejscem, które się zamyka, bo jest przerwa sezonowa. Chciałabym z młodzieżą wystawiać ten musical i to nie w budynku filharmonii, ale gdzieś w plenerze. Marzę o koncertach plenerowych. Idealnym miejscem są Wały Chrobrego albo Jasne Błonia.

- Nie boisz się przełamywania konwencji?
- Lubię nowe wyzwania i nowe projekty. Przełamywanie konwencji stało się moją specjalnością. W Warszawie, w muzeum musiałam ciągle je przełamywać. Tam też nauczyłam się inaczej myśleć o mieście.

- Czyli jak?
- Jestem bardzo mocno związana ze Szczecinem. Nie wyobrażałam sobie na przykład, że w ogóle mogę polubić Warszawę, ale tak się jej nauczyłam, że ją polubiłam. Tak też trzeba myśleć o Szczecinie. Wszyscy musimy się go nauczyć, zrozumieć. Choć przyznam, że Szczecin jest nieporównywalnie większym wyzwaniem niż Warszawa. Przede wszystkim z punktu widzenia tożsamościowego. Tu ciągle swej tożsamości szukamy.

- Jak znalazłaś się w Warszawie?
- Jechałam tam trochę w kratkę. Najpierw w Szczecinie była szkoła muzyczna (fortepian), później liceum muzyczne, a później trochę lenistwa. Nie chciało mi się grać. Nie wyobrażałam sobie siebie jako czynnego muzyka. Impuls przyszedł od Agaty Foltyn z Polskiego Radia Szczecin. Już jako dziewczynka sobie wymyśliłam, że zostanę dziennikarką radiową. Ale Agata mi powiedziała, abym dalej kształciła się na muzyka. Bym miała jakąś specjalizację i rzeczywiście na czymś się znała. Zaraz po tym Roman Czejarek (wtedy jeszcze z Polskiego Radia Szczecin) zaprowadził mnie do Akademickiego Radia Pomorze. Miałam wtedy 17 lat. Zaczęłam nagrywać, chodzić z sitem. Pracowałam i byłam z tego niesłychanie dumna, a chłopakom z mojego liceum muzycznego to szalenie imponowało. Pomagali mi. Wymyślali różne ciekawe audycje, chodzili ze mną na nagrania. Pamiętam jaką furorę zrobiły dżingle, które nagrałyśmy razem z wokalistką jazzową Jolą Szczepaniak, moją koleżanką z klasy. Kolejną ważną postacią była Alina Głowacka, która namawiała mnie do pracy w Polskim Radiu i podpowiedziała, abym w Szczecinie poszła na politologię.

- Ale poszłaś na muzykologię i to do Poznania?
- Tam wylądowałam, choć złożyłam papiery do Szczecina i do Poznania. Egzaminy wstępne odbywały się tego samego dnia. Pojechałam do Poznania.

- Dlaczego tak wybrałaś?
- Bo chęć wyrwania się z domu była silniejsza. Mama pozwoliła, choć musiałam obiecać, że przynajmniej raz na dwa tygodnie będę na weekend w Szczecinie.

- I przyjeżdżałaś?
- Oczywiście, bo cały czas pracowałam w radiu. A po skończeniu studiów wróciłam do Szczecina na stałe i radio już mnie pochłonęło. Na szczęście w tym czasie zdarzyły się też inne rzeczy, które mnie zafascynowały.

- Co to było?
- Jeszcze na studiach dużo wyjeżdżałam na Białoruś na badania terenowe. Nagrywałam tam starsze osoby, kresowiaków. Trochę pracowałam naukowo. I właśnie w tym momencie, po powrocie do Szczecina padło hasło, abym zrobiła studia doktoranckie. Więc znowu wyjechałam do Poznania. Oddałam się działalności naukowej. Założyłam rodzinę, ale po jakimś czasie mój mąż namówił mnie byśmy przenieśli się do Krakowa. Jednak Kraków był dla mnie straszny.

- Dlaczego?
- Kraków jest cudowny, kiedy jesteś tam jako turysta. Ale do mieszkania jest nieprzyjazny. Bardzo hermetyczne miasto. Tam nie można wejść w środowisko jako dorosły człowiek. Źle się tam czułam.

- Co robiłaś w Krakowie?
- Właściwie tylko mieszkałam. Bo w tym czasie uczyłam w Toruniu i w Pułtusku, w Wyższej Szkole Humanistycznej. To był maraton. Wyjeżdżałam o godzinie 5 rano z Krakowa, przesiadałam się w Warszawie na Intercity do Poznania, w Kutnie do Torunia. Do wieczora w Toruniu miałam zajęcia. Tam się przespałam, rano wstawałam i jechałam do Pułtuska, później znowu Toruń i po zajęciach całą noc wracałam do Krakowa. To było fajne, ale ciążące. Wtedy też w Warszawie powstawało Narodowe Centrum Kultury. Więc sobie pomyślałam - może to jest właśnie to.

- I co?
- Udało się. Wyjechałam do Warszawy. Byłam trochę tym przerażona.

- Co tam robiłaś?
- Zajmowałam się funduszami europejskimi. Zdobywałam pieniądze na kulturę. Zależało mi na tym, aby Komisja Europejska zrozumiała, że potrzebne są pieniądze nie tylko na drogi. Że te nowe drogi przecież gdzieś muszą prowadzić. Najlepiej do instytucji związanych z kulturą. Później robiłam szkolenia.

- Z czego?
- Z analiz finansowych, które są w studiach wykonalności.

- Ty - muzykolog?
- Tak. Nauczyłam się tych analiz finansowych siedząc nad papierami przez parę nocy.

- Kogo szkoliłaś?
- Lekarzy, prawników. Uczyłam ich, jak należy wypełniać wnioski, jak starać się o fundusze europejskie. To było bardzo fajne. Jeździłam po całym kraju, poznawałam ludzi z różnych środowisk. Ale po pewnym czasie byłam tym bardzo zmęczona. Często musiałam wstawać o godzinie 4 rano, bo szkolenie było na drugim końcu Polski. Jakoś trzeba było dojechać. A przecież miałam wtedy dom, rodzinę. Właśnie urodził mi się drugi syn.

- I poszłaś na urlop wychowawczy?
- Skąd! Ja? Nie wiem czy bym wytrzymała. Były nianie. Bo wtedy właśnie zadzwonił do mnie Janek Ołdakowski i zapytał, czy nie chciałabym pracować w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tak to się zaczęło.

- Pracowałaś tam sześć lat. Do dziś wspominają cię z sentymentem. Odniosłaś spektakularne sukcesy. Nie żal ci tej Warszawy?
- Rzeczywiście, praca w muzeum była dla mnie wielką frajdą. Kiedy 1 sierpnia tego roku byłam na uroczystościach 70-lecia wybuchu Powstania Warszawskiego, to 30 tysięcy osób, które stały na placu Piłsudskiego, podziękowały mi za moje pomysły. Wzruszyłam się i popłakałam. Ale właśnie ten ostatni pobyt w Warszawie uświadomił mi, że to już rozdział zamknięty. Odcięłam tę pępowinę. Teraz filharmonia w Szczecinie to jest to. To jest teraz moja bajka.

- Dlaczego zdecydowałaś się na powrót do Szczecina?
- W muzeum przepracowałam sześć lat. Dużo zrobiłam tam projektów, ale w pewnym momencie przyszła taka refleksja - dobrze jest teraz, ale co dalej? Mam wydawać kolejne płyty? Robić kolejne koncerty? Poza tym tęskniłam za Szczecinem. Tu jest moja mama, moi przyjaciele, moje miasto. Tu spędziłam przecież kawał swojego życia i to dorosłego. I znowu przypadek. Ogłosili konkurs na dyrektora filharmonii. Postanowiłam wystartować.

- Wygrałaś!
- Tak. Ale właściwie to wygrała moja wizja filharmonii. Ten konkurs był dla mnie trochę symboliczny.

- Symboliczny?
- Moja praca konkursowa miała 63 strony. A Powstanie Warszawskie trwało 63 dni. Opisałam tam swoją wizję filharmonii, w oparciu w dużej mierze o doświadczenia jakie zdobyłam w muzeum.

- Czym urzekłaś komisję konkursową?
- W swojej pracy (a teraz w planach nowej filharmonii) postawiłam na edukację i to dzieci. Bo one są najbardziej otwarte na nowości. One nie maja problemu, aby posłuchać Lutosławskiego. Właśnie gdy wprowadzaliśmy muzykę Lutosławskiego dla dzieci, to niektórzy byli zdziwieni, ba nawet oburzeni. Mówili, że to muzyka trudna, że trochę hermetyczna, że nie rozumieją jej dorośli, a co dopiero dzieci. Ale wyszło fantastycznie, bo dzieci nie mają barier. Każdy dźwięk je ciekawi. Zaproponowaliśmy im nawet na koncertach, aby wydobywały dźwięk z szeleszczących papierków po cukierkach. Były zachwycone. Drugą taką fajną grupą, którą chcemy edukować, to rodzice. Teraz rodzicom zależy, aby ich dzieci były wszechstronnie wyedukowane, aby wiedziały jak najwięcej, były obyte. Chcemy im w tym pomóc.

- A wierni melomani?
- Bez nich nie byłoby filharmonii. Choć przyznam, że jest to grupa bardzo krytyczna. Ale oni również mają swoje pomysły i trzeba z ich podpowiedzi korzystać.

- Są krytyczni?
- Oczywiście. Mam taki zwyczaj, że przed każdym piątkowym koncertem stoję przy wejściu - witam się i rozdaję programy. Pełnię rolę gospodarza. Kiedyś inaczej podpięłam włosy i jedna z pań podeszła do mnie i niesłychanie skrępowana powiedziała, abym zmieniła fryzurę i wróciła do starej. Albo jak nakładam nową sukienkę, to też mi się czasami dostaje. To mnie jednak podbudowuje, bo czuję, że mnie akceptują. A ja ten piątkowy wieczór w filharmonii traktuję świątecznie. To dla mnie magiczne zakończenie tygodnia.

[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto