Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca: Tu są ślady mojego dzieciństwa

MM Trendy
MM Trendy
Magdalena Zawadzka
Magdalena Zawadzka Zofia Nasierowska / Archiwum aktorki
Sentymentalna podróż po Szczecinie z Magdaleną Zawadzką, która mieszkała w naszym mieście przez pierwsze dwanaście lat życia. Razem odwiedzamy zakątki Pogodna, jezioro Głębokie, Pałac Młodzieży i inne miejsca, które aktorka wspomnia w swojej nowej książce „Taka jestem i już”.

Tekst: Bogna Skarul / Foto: Zofia Nasierowska / Archiwum aktorki

- Czy czuje się Pani choć trochę szczecinianką?

- Trochę - na pewno. Ale przesadziłabym, że wyłącznie. Jestem bardzo związana uczuciowo i rodzinnie z Warszawą. Ale Szczecin pozostał w moim sercu jako wspaniałe miasto. To tu chodziłam do przedszkola i do szkoły podstawowej, aż do trzeciej klasy. Później przeprowadziliśmy się do Warszawy. Pobyt w Szczecinie, to był dla mnie piękny okres.

- Jak znalazła się Pani w Szczecinie?

- Moja rodzina z dziada pradziada jest rodziną warszawiaków. Moi rodzice za przynależność w czasie wojny do AK i udział w Powstaniu Warszawskim zostali ukarani przez władze komunistyczne w taki sposób, że nie mieli po wojnie wstępu do Warszawy. Wtedy ziemie odzyskane były dla nich jedynym ratunkiem, by móc mieszkać, pracować i studiować. Stąd pobyt w Szczecinie.

- Ma stąd Pani jakieś wspomnienia?
- Są piękne i muszę powiedzieć, że całkiem niedawno odżyły. Kilka lat temu przyjechałam do Szczecina. Wybrałam się trasą mojego dzieciństwa. Przeszłam całe Pogodno, gdzie mieszkałam.

- Gdzie dokładnie?
- Początkowo na tyłach starego szpitala weterynarii, blisko al. Wojska Polskiego, na ulicy Małgorzaty Fornalskiej. Niedaleko, przy ul. Reymonta była szkoła, do której chodziłam.

- Nadal tam jest.
- Wiem, bo byłam w niej! Weszłam na boisko. I proszę mi wierzyć, bardzo się wzruszyłam. Okazało się, że oprócz tego, że na murach szkoły pojawiło się graffiti, to wokół nic się nie zmieniło. Miałam uczucie, że znowu mam 6,5 roku i idę do pierwszej klasy. Do tej szkoły chodziłam krótko. Chyba rok. Później rodzice mnie przenieśli.

- Gdzie?

- Nie pamiętam nazwy ulicy, ale to było po drugiej stronie Mickiewicza. Przeprowadziłam się z rodzicami do mieszkania przy ulicy Poniatowskiego.


Magdalena Zawadzka o swoim roztargnieniu:

- Pamiętam, jak pewnego dnia wezwałam pomoc drogową, by mi otwarto samochód, ponieważ zaciął się kluczyk w drzwiach auta, a bardzo się spieszyłam. Kiedy pomoc przyjechała i zaczęły się pytania w rodzaju: czy samochód przewieźć do warsztatu na lawecie, czy nie, stojąc obok niego, nagle stwierdziłam, że... nie jest mój! Że mój stoi kawałek dalej. Nie zgadzała się ani marka pojazdu, ani numer rejestracyjny. Tylko kolor.


- Odwiedziła Pani drugą szkołę?
- Tak. Była akurat otwarta. Weszłam do środka, usiadłam w ławce, w której siedziałam jako uczennica. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam to, co widziałam, gdy byłam dzieckiem - ogródki, wille, mnóstwo zieleni. I znowu się poczułam jakbym miała 8 czy 9 lat.

- Co Pani poczuła, gdy stanęła przed swoim domem przy ul. Małgorzaty Fornalskiej?
- Ogromne wzruszenie. Nie pamiętam dokładnie, czy mieszkaliśmy pod numerem 27 czy 29. Ale sam domek doskonale pamiętam. Kiedy tak stałam i wspominałam, wyszła pani i spytała, co ja tu robię. Na szczęście mnie poznała. Przyznałam, że właśnie w tym domu mieszkałam jako dziecko. Wpuściła mnie do środka i pokazała, jak teraz wygląda wnętrze. Potem poszłam dalszą trasą mojego dzieciństwa.

- Dokąd?
- Przekroczyłam ul. Mickiewicza i doszłam do ulicy Poniatowskiego. Mieszkałam tam w ślicznym mieszkaniu otoczonym ogrodami. I proszę sobie wyobrazić, że nagle z okna na pierwszym piętrze wychylili się dwaj młodzi chłopcy i powiedzieli, że wiedzą, że w tym domu mieszkałam. Było mi miło usłyszeć, że ktoś o mnie pamięta.

- Jakie miejsca jeszcze Pani odwiedziła?
- Pojechałam na Głębokie. Pamiętam, jak latem w niedzielę jeździliśmy z rodzicami nad jezioro z naszymi psami. Odwiedziłam też centrum miasta i budynek Polskiej Żeglugi Morskiej, gdzie pracował mój tata. Mama pracowała w laboratorium medycznym na drugim brzegu Odry. Byłam też w Parku Różanym, gdzie często jako dziecko się bawiłam. Przystanęłam przed moim przedszkolem przy al. Wojska Polskiego, do którego chodziłam. W mojej książce pod tytułem „Taka jestem i już” napisałam, że Szczecin jest przepięknym miastem. Jednym z najpiękniejszych polskich miast, jakie widziałam. W Szczecinie miałam szczęście mieszkać. I gdyby moje losy potoczyły się inaczej i rodzice nie wrócili do Warszawy, to pewnie mieszkałabym tu nadal.

- Kiedy Pani stąd wyjechała?
- Gdy miałam 12 lat. Szkoda było mi wyjeżdżać. Przecież tu miałam swoje koleżanki, swoją szkołę, znajome uliczki, parki. Musiałam się z tym wszystkim rozstać i to było powodem mojego wielkiego smutku. Pozostały wspomnienia. Pamiętam, że po szkole chodziłam do Pałacu Młodzieży przy al. Wojska Polskiego do kółka baletowego i kółka akrobatycznego. Tam też miałam koleżanki i kolegów. Wtedy, jako dziecko marzyłam, że w przyszłości będę tancerką albo artystką cyrkową. Fascynował mnie cyrk. Dopiero później zrozumiałam, że zawód artysty areny cyrkowej nie jest dla mnie, bo nie mam siły fizycznej.


Magdalena Zawadzka o swoim i męża rostargnieniu:

- Pojechaliśmy kiedyś z mężem na występy do Krakowa. Wybraliśmy się tam samochodem. Po spektaklu wracaliśmy do Warszawy pociagiem. Dopiero gdzieś w połowie powrotnej drogi przypomnieliśmy sobie, że auto zostało przed teatrem.


- Ma Pani w Szczecinie znajomych z tamtych lat?
- Przez wiele lat utrzymywałam kontakty z koleżankami. Pisałyśmy do siebie listy. Ale z czasem coraz rzadziej. To naturalne. Życie toczy się swoim torem i te kontakty należą do przeszłości. Kilka lat temu, kiedy byłam z mężem na spotkaniu z publicznością w klubie 13 Muz, przyszła tam grupa koleżanek jeszcze z mojej podstawówki. Zgotowały mi w ten sposób przemiłą niespodziankę.

- Od paru lat, w Międzyzdrojach stoi pomnik Pani męża. Stała się więc Pani bliska także mieszkańcom Międzyzdrojów. Często tam Pani bywa?
- Na trzecim Festiwalu Gwiazd wraz z mężem odcisnęliśmy swoje dłonie w Alei Gwiazd. Od tego momentu jeździłam regularnie przez wiele lat. Uwielbiam to miejsce. Gdy powstał pomnik, przez następne dwa lata byłam zapraszana i zawsze cieszyłam się na spotkanie z Gustawem. Potem jednak zmienił się dyrektor festiwalu i niestety przestali mnie zapraszać. Szkoda, bo lubiłam przyjeżdżać do Międzyzdrojów. Odwiedzać pomnik ławeczkę, obserwować ludzi, którzy siadają koło męża i robią sobie z nim zdjęcia. Gustaw był bardzo towarzyski, uwielbiał ludzi i w ich towarzystwie rozkwitał. A gasł w samotności. W Międzyzdrojach Gustaw nigdy nie jest sam.

- Często zdarza się, że ludzie zwracają się do Pani per pani Basiu?
- Rola Basi w „Panu Wołodyjowskim” i w „Przygodach Pana Michała” była moją najważniejszą i największą rolą, choć miałam już za sobą spory dorobek filmowy mimo 23 lat. Był to film, na który czekała cała Polska. I patrząc z perspektywy lat, wpisał się w historię kina polskiego. Nadal zdarza mi się, że nazywają mnie Basią. Zawsze prostuję, bo mam swoje imię i bardzo je lubię, ale śmieję się z tej pomyłki. Chcę przypomnieć, że w swoim życiu zawodowym - w teatrze telewizji i w filmie zagrałam ponad 150 ról. Ale za Baśkę jestem wdzięczna losowi i reżyserowi Hoffamanowi, który mi te rolę ofiarował.

- Oprócz tego, że jest Pani aktorką, napisała Pani książki, felietony do czasopism. Lubi Pani pisać?
- Bardzo. Pisanie porządkuje myśli, wymaga skupienia i uczy poprawnej polszczyzny. Pisanie felietonów zmusza do obserwacji i wybierania tego, co najbardziej interesujące. To fascynująca przygoda. W moim domu rodzinnym i później w życiu, z moim mężem bardzo dużą wagę przywiązywaliśmy do słowa. Tego też uczyliśmy naszego syna. A teraz, kiedy siadam do pisania, jest to dla mnie prawdziwa przyjemność. Zachęcam do przeczytania moich książek Ta ostatnia „Taka jestem i już” jest dostępna w księgarniach. Znajdą w nich Państwo rozdział poświęcony dzieciństwu spędzonemu w Szczecinie. Szczecin i moje po nim wędrówki mam na zawsze sfotografowane w pamięci. Często wrcam do tych wspomnień.

Magdalena Zawadzka

właśnie obchodziła swoje 70 urodziny. Aktorka teatralna i filmowa, była żona Gustawa Holoubka. Debiutowała w wieku 18 lat, w filmie Jana Rybkowskiego „Spotkanie w Bajce” (1962). W 1966 roku zagrała główną rolę w komedii „Pieczone gołąbki” u boku Krzysztofa Litwina i w tym samym roku w komedii muzycznej „Mocne uderzenie” z Jerzym Turkiem. Popularność zdobyła dzięki roli Basi Wołodyjowskiej w filmie „Pan Wołodyjowski” i serialu „Przygody pana Michała” (1969). Występowała gościnnie na deskach m.in. Teatru Scena Prezentacje w Warszawie. W 1996 r. użyczyła głosu w kreskówce „Zakochany kundel”. Gościnnie wystąpiła między innymi w serialach: Wojna domowa, Dziupla Cezara, Plebania, Samo Życie, Magda M. Autorka książęk i felietonów.


Zobacz, gdzie znajdziesz nasz bezpłatny magazyn »


[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto