Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. Rozmowa Miesiąca: Lubię patrzeć na ludzi i wymyślać ich życiorysy

Redakcja
Agnieszka Miluniec to szczecińska artystka mocno związana z teatrem. Nic dziwnego. Od dziecka lubiła się przebierać i tworzyć inne postaci. Nam opowiedziała o swojej pracy, inspiracjach i …wiośnie w Szczecinie.

Agnieszka Miluniec i Maciej Osmycki to duet, który w szczecińskich teatrach tworzy scenografię i kostiumy. Jak się pracuje, kiedy artysta musi podporządkować się woli reżysera?

- „Róbcie co chcecie, tylko żeby to było czarno-białe” powiedział Arek Buszko, kiedy zaczynaliśmy pracę nad spektaklem „Dobry wieczór Fogg”, granym w Teatrze Małym. Scenograf jest osobą ubierającą w formę wizualną wyobrażenia reżysera i rzeczywiście jest to pewne podporządkowanie. Pomijając sam temat spektaklu czy filmu, narzucający bądź sugerujący pewne elementy scenografii i kostiumu, jest to sytuacja zależna od twórców, którzy się przy danej produkcji spotykają. Są projekty, w których wizja reżysera jest tak przez niego dopracowana i opisana, że chodzi tylko o jak najdokładniejszą jej realizację. Są takie, gdzie mamy swobodę i całkowitą wolność twórczą. Czasem wizja reżysera dotyczy tylko ogólnej atmosfery, np. kolorów. W „Disco macabre”, spektaklu Pleciugi, także umówiliśmy się na czerń i biel oraz pewną „burtonowską” konwencję. Trzymaliśmy się tego w scenografii, dodając przejścia tonalne (szarości, srebro), ale w elementach kostiumu pozagrobowych postaci włączyliśmy trochę trupiej zieleni i stare złoto - co, nie zmieniając palety kolorystycznej, uwypukliło różnice między postaciami. Praca w teatrze to proces i niektóre pierwotne pomysły są zastępowane przez nowe, pojawiające się w trakcie prób.

Kiedy oglądam spektakle „Przyszedł mężczyzna do kobiety” czy „Dobry wieczór Fogg” w Teatrze Małym, mam wrażenie, że scenografia jest „na bogato”.

- Jednym z moich środków wyrazu są zmiany na scenie, dokonujące się w scenografii. Choć rozmiar sceny jest ograniczeniem, to nawet w kameralnym teatrze chcę widza zaskakiwać. Na wielkich scenach scenografia się obraca albo zapada, ale i na małej scenie to, co widz widzi na początku, nie musi być ostatecznym obrazem. Przy spektaklu „Dobry wieczór Fogg”, który był pierwszym wspólnym projektem moim i Maćka, bardzo chcieliśmy, żeby nasze wizje, co mogłoby się znaleźć w sferze wizualnej, dało się połączyć. Stąd aż cztery zmiany dekoracji dokonywane przez aktorów w rytm narracji przedstawienia. To podkreśla fabułę. Oczywiście najbardziej uważni widzowie przeczuwają, że jeszcze coś się wydarzy. Pytanie co to będzie, jest również właściwością teatru. Prosta forma w scenografii i minimalizm też zmieniają odbiór sztuki, pozwalają widzowi się skupić i kierują uwagę na aktora i przekazywaną treść. Tak jest np. w sztuce pt. „Wieża z klocków”, gdzie forma sześcianu zastosowana w scenografii, rekwizytach i kostiumie jest głównym środkiem wyrazu w budowaniu przestrzeni i odczuć.

W teatrze wiele rzeczy jest nieoczywistych, widz musi sobie dopowiedzieć i wyobrazić, natomiast w filmie jest większy realizm. Gdzie łatwiej robi się scenografię, w kinie czy w teatrze?

- Przestrzeń teatralna i plan filmowy to dwie różne sytuacje, choć pewne procesy są wspólne. Na etapie przygotowania, zapoznania się ze scenariuszem, praca jest podobna i polega na określeniu czasu, miejsca, charakteru postaci oraz rekwizytów stanowiących elementy narracji. W teatrze dobieramy formy i dopasowujemy je do dostępnej przestrzeni, czyli sceny, budujemy makietę. W filmie jednej ograniczonej przestrzeni nie ma. Robimy dokumentację i zbieramy propozycje lokacji, decydujemy o wykorzystaniu rzeczywiście istniejących miejsc, bądź o budowie dekoracji w hali, gdy zamysł reżyserski uniemożliwia realizację w prawdziwych obiektach. Nierzadko w montażu sklejamy te różne lokacje tak, że widz nie wie, że bohater wysiadający z samochodu, wchodzący do bramy, idący po schodach, by wejść ostatecznie do mieszkania, w rzeczywistości każdą z tych czynności wykonuje w innym miejscu. W pracy z kamerą możliwe jest pokazanie detalu, oparcie o ten detal opowiadanej historii. Często wypożyczamy wartościowe, prawdziwe przedmioty z antykwariatów, z prywatnych kolekcji, by wzbogacić obraz. W teatrze widz w trzecim rzędzie nie zobaczy małych elementów, więc wszystkie należy dobrać tak, by oglądane z ostatniego rzędu były zrozumiałe. Pracując u Lecha Majewskiego przy filmie „Młyn i krzyż” zajmowałam się kostiumem Rutgera Hauera, którego częścią były długie, sznurowane buty, sprowadzone z Londynu. Piękne, ale niewygodne. Za każdym razem trzeba je było całkowicie rozsznurowywać i ponowne ich założenie zajmowało 25 minut. Dlatego ustalaliśmy z operatorem, czy w danej scenie aktor tych butów potrzebuje. Określamy co widzi kamera i nie męczymy człowieka. Przygotowanie całej postaci wymaga czasu. W teatrze buty muszą być wygodne. Podczas zdjęć do filmu bardzo często jest tak, że potrzebny jest ktoś w drugim planie, kto nie był zaplanowany i pojawia się w nieostrości. Wtedy istotne są wrażenie, kształt i kolor. Nie ma czasu na dopracowanie kostiumu, robimy go z możliwie pasującego, wiszącego w garderobie, która na planie zawsze jest w zapasie, spinamy agrafkami, sklejamy taśmą, zakładamy warstwy na warstwy. Na planie filmowym w ogóle można wykorzystać mnóstwo prowizorycznych rozwiązań – coś na szybko zbudować, przesłonić, związać, podeprzeć i doczepić. W teatrze to nie wchodzi w grę, spektakl musi być gotowy do premiery i od tego momentu żyć swoim życiem. Wielokrotne montowanie i demontowanie dekoracji, pranie kostiumów, transport - wymagają solidności wykonania i trwałości użytych materiałów. Spektakle niejednokrotnie grane są kilkaset razy!

Scenograf, nadając rys swoim bohaterom, musi być trochę psychologiem, obserwatorem życia.

- Kiedy pracujemy przy filmie lub spektaklu, wchodzimy w świat związany z fabułą. Wszystkie jej elementy: miejsce, czas i postaci wpływają na naszą świadomość tak bardzo, że idąc ulicą wyłapujemy z rzeczywistości nie mającej przecież nic wspólnego z tą naszą fabułą, pasujące do niej elementy. To nas inspiruje i wciąga jako proces - za każdym razem trochę inny, tak jak inna jest każda opowieść. Obserwacja, korzystanie z wiedzy książkowej, no i internet jako przepastne źródło informacji, pomagają podjąć ostateczne decyzje. Klimat opowieści zaznaczamy i podkreślamy przez kształt, kolor i światło. Oczywiście możliwości realizacyjne, warunki i budżety są różne. W Piwnicy przy Krypcie, przy pracy nad spektaklem „Tajemnicza Irma Vep”, okazało się, że nie ma gdzie przechowywać dekoracji, więc wskazany jest minimalizm, a jesteśmy w salonie angielskim u pana hrabiego i we wnętrzu piramidy w Egipcie. Chcąc rozwiązać ten problem, w tle sceny umieściliśmy schematyczny rysunek perspektywiczny i przez zmianę koloru światła i dobór rekwizytów uzyskaliśmy symbolicznie obie przestrzenie.

Często jeden szczegół nadaje rys postaci.

- Pokazując bohaterów, którzy cierpią, zmagają się z rzeczywistością czy są osamotnieni, otaczamy ich innymi przedmiotami, ubieramy w inne kolory niż w opowieściach komediowych i radosnych. W spektaklu „Przyszedł mężczyzna do kobiety” już przy pierwszych czytaniach kwestie wypowiadane przez bohaterkę wskazywały, że to osoba, która skolekcjonowała pokaźną liczbę oczekiwań, wymagań i przekonań dotyczących ewentualnego partnera. Akcja sztuki rozgrywa się u niej w mieszkaniu, więc do kolekcji przekonań dołożyliśmy rekwizyty i przedmioty użytkowe w postaci zwierząt, takie trochę absurdalne, typu butelka w kształcie koguta z odkręcaną głową, które jak się widzi w sklepie to sobie człowiek myśli, że nie wiadomo właściwie kto i dlaczego je stworzył i kto ewentualnie mógłby chcieć je kupić. Często wystarczy jeden element, żeby zmienić postać, jak w przypadku spektaklu „39 stopni”, gdzie czwórka aktorów odgrywa kilkadziesiąt różnych postaci, zmieniając się praktycznie bez schodzenia ze sceny przez zakładanie charakterystycznych dla tych postaci części garderoby typu czapka, fartuch, laska, płaszcz. Widzowie odczytują zmiany postaci za pomocą uniwersalnych kluczy znaczeniowych.

A jeżeli chodzi o kostium inspiracją jest ulica? Przecież oceniamy ludzi po wyglądzie.

Po wyglądzie tak, ale nie oceniamy (śmiech). Od dziecka wolałam się przebierać niż ubierać. Chciałam, żeby mój strój pokazywał, że np. jestem hipiską, albo żebym wyglądała jak z japońskiego komiksu. Stąd patrzę na innych tak, jakby też się przebrali. Wiadomo, że ludzie posługują się ubraniem jako wyrażeniem siebie, przynależnością do grup społecznych, ale czasem do bycia niewidzialnym, wtopienia się w tłum. Tak, inspiracje biorą się z ulicy. A ulica nie tylko inspiruje. Zdarzyło mi się, że dwa dni przed zdjęciami do teledysku „Wyślij sobie pocztówkę” Łony i Webbera zauważyłam na jednym z przechodniów kamizelkę idealną, ostatnie brakujące ogniwo. Pan Marek chętnie mi ją pożyczył i do dziś wymieniamy uprzejmości spotykając się przypadkiem.

Jeśli postać ma określony charakter, to będą pasować konkretne elementy.

- Widz nie może dostać błędnego komunikatu sprawiającego, że postać będzie niewiarygodna. To są często niuanse, nawet te niewidoczne, pomagające aktorowi wejść w rolę. Słyszałam o pewnym aktorze, który całkowicie zmienił sposób grania, kiedy dostał jako bieliznę do kostiumu stringi w panterkę, których widzowie oczywiście nie widzieli. W tym spektaklu grał transwestytę ukrywającego swoją tajemnicę. Po premierze dziękował swojej kostiumografce, że dała mu ukrytą broń i poczucie, że wie coś, czego inni nie wiedzą.

Zdarzyło ci się źle ocenić człowieka po ubraniu?

- W ogóle staram się nie oceniać ludzi. To zwodnicze. Słyszałam, że w USA stare volvo kombi uważane jest za samochód byłych modelek, w Berlinie zaś za auto ludzi posiadających galerię sztuki. Mam stare volvo i nie jestem ani jednym, ani drugim. Czasem jednak lubię sobie pograć w taką grę, kim może być ten ktoś, kogo widzę. Lubię patrzeć na ludzi, a ich obserwowanie powoduje we mnie jakby chmurę odczuć, znaczy taki zbiór. Nie jest to ocena, ale refleksja co do wydarzeń życiowych, życiowej drogi, ich charakteru. Na przykład niedbałość, czy niechlujność powodują u mnie uczucia melancholijne, smutek, że może w życiu tego człowieka dzieje się coś, co powoduje, że wygląd go zupełnie nie obchodzi. I każdego by nie obchodził. To może być milion rzeczy. Z drugiej strony dopracowane stroje też nie wzbudzają pewności, że ta osoba na 100 procent ma wszystko poukładane, bo może pod tym płaszczykiem perfekcji jest ktoś, kto jest zagubiony i nieśmiały, a tylko w takim opakowaniu potrafi funkcjonować i jest to tarcza. Różnie bywa.

Jak się pracuje w duecie, kiedy jest się parą w pracy i w życiu? Mowa oczywiście o Macieju Osmyckim.

- Mieliśmy takie momenty, kiedy jedna osoba miała bardzo sprecyzowaną wizję i była to wizja odmienna od wizji drugiej osoby. Pytanie: co się w tej sytuacji ściera. Czy ściera się ego? Takie przekonanie, że tak to dobrze obmyśliłem, w ogóle tyle czasu się uczyłem, mam doświadczenie i nie ustępuję ani na krok. Szczęśliwie u nas w potyczkach dwóch wizji liczy się ich urok. Wygrywa ta piękniejsza, do której w końcu ta druga osoba daje się przekonać, daje się jej uwieść. Niejednokrotnie jest to fuzja pomysłów. Dużo czasu poświęcamy na argumentację. Dyskutujemy. Przez to, że po pracy też spędzamy czas razem, dyskusja przenosi się do kuchni, do wspólnych podróży i to jest wypracowywanie jednego stanowiska. Czasem to jest natychmiastowe, czasem zajmuje czas. Przy prezentacji pomysłu mamy już uzgodnioną wersję i ona na ogół zostaje przyjęta.

Niektóre pary próbują tego unikać, żeby praca przenosiła się na życie prywatne.

- Chyba często tak jest, bo trzeba kiedyś odpoczywać i rozmawiać o innych rzeczach. My teraz też robimy sobie przerwę. Przez ostatnie cztery lata pracowaliśmy razem, a przez ostatni rok prawie nie wychodziliśmy z teatru. I chociaż wspólna praca nigdy nie stanowiła podłoża konfliktu przenoszącego się na życie prywatne, przyszedł moment, w którym stwierdziliśmy, że fajnie by było sobie coś poopowiadać, a nie tylko dyskutować o wspólnych projektach, zwłaszcza zajmujących głowę cały czas. Maciek wsiąkł w Akademię Sztuki, w pracę ze studentami i edukację. Jest malarzem i teraz ma czas malować obrazy. Ja też idę w swoją stronę, związaną z odwiecznym romansem z informatyką, z którą się od dziecka kolegujemy. Będę częścią kolejnej odsłony wspaniałego projektu BalticMuseums, który ruszy prawdopodobnie pod koniec maja, pod kierownictwem prof. dr hab. Jakuba Swachy na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego i w którym będziemy tworzyć gry i interaktywne aplikacje edukacyjne. Chciałabym robić gry. Od dziecka jestem graczem komputerowym i kilka razy robiłam podejście do tematu, jednak super programistą nie jestem. Czekałam na moment, kiedy środowiska tworzenia gier będą bardziej dostępne i ten moment nastał. A połączenie rozrywki i edukacji to połączenie, które ma moc!

Tymczasem czas na oddech i na wiosnę w Szczecinie.

- Wszyscy to mówią i powiem to ja : Szczecin jest piękny i coraz piękniejszy. Jest bardzo zielony, mnogość zieleni! Zmiana wiosenna i wybuch przyrody to mój ulubiony spektakl. Piękne kwiaty, również w postaci odnowionych kamienic malowanych na dobrze dobrane kolory, nie tylko te morelowe i bladożółte. I przestrzenność tego miasta przy jego dość niewielkiej powierzchni zawsze mnie zachwyca. Wszędzie można dojść na piechotę lub pojechać rowerem, załatwiając po drodze szereg spraw, na które mieszkając np. w Warszawie poświęciłoby się tydzień.

To artystyczne spojrzenie na Szczecin.

Oczywiście, bo Szczecin właśnie inspiruje artystów. Podobno kiedyś byliśmy prowincją, a teraz jesteśmy Prowincją. Nie tylko dlatego, że u nas się tyle dzieje, ale dlatego, że prowincja to coś, co teraz jest na topie z samego faktu bycia prowincją. Przyjeżdża coraz więcej ekip filmowych, bo jest tu mnóstwo niewykorzystanych a spektakularnych miejsc. Z radością patrzę na zmiany, na elegancję i dystynkcję, którą (paradoksalnie) niesie ze sobą szary kolor na nowo pomalowanych budynkach. Dobrze, że to miasto nie wybuchło wcześniej popularnością, nie zachłysnęło się tak bardzo renowacjami i eksperymentami architektonicznymi późnych lat 90., bo odchodzimy od blichtru, słodyczy i makabrył w stronę czystych form. Akademia Sztuki, młode instytucje: Trafostacja, nagradzane Przełomy, Filharmonia rysują charakter miasta i wpływają na istniejące od lat ośrodki kultury. A ludzie związani ze sztuką przestali tak bardzo wyjeżdżać. Przyjeżdżają nowi. Znani i znamienici. I gdzieś, podczas różnych wydarzeń uczestniczymy razem w tworzeniu tego miasta.

Czy chciałaś być kiedyś reżyserem?

- Oczywiście że chciałam, raz zabrałam z parku koło domu jedną osobę zabłąkaną w nocy, która siedziała na ławce i przedstawiła się jako samotna matka w ciąży i zrobiłam jej kolację oraz zareżyserowałam dla niej komfortową sytuację noclegową u siebie i ona w środku nocy, jak spałam, opuściła salę prób z moim komputerem. Wtedy zrozumiałam, że to bardzo ciężki zawód. Jak zawód miłosny. I że reżyser jest wnikliwym obserwatorem i psychologiem posiadającym cechy zrozumienia ponad wyobrażenia.

Agnieszka Miluniec

Scenografka i kostiumolożka. Pracowała przy wielu szczecińskich spektaklach teatralnych samodzielnie oraz w duecie z Maciejem Osmyckim. Pracuje również przy filmach m.in. „Młyn i krzyż” Lecha Majewskiego. Pasjonuje się sztuka wizualną i grami komputerowymi.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto