Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. Jurek Owsiak: Nie chcę dziadowskiej emerytury!

Agata Maksymiuk
Na rozmowę udaje mi się umówić zaraz po zakończeniu Przystanku Woodstock. Pytań wiele, czasu mało. Jurek Owsiak, jedna z najbardziej inspirujących postaci naszych czasów, w przyszłym miesiącu pojawi się w Szczecinie podczas Inspiration Day. Dużo się wokół niego dzieje, szczególnie świeżo po festiwalu, ale w tym zamieszaniu znajduje chwilę, żeby pogadać, o tym co było, jest i będzie.

- Media przedstawiły Cię już chyba na wszystkie możliwe sposoby, dlatego mam wrażenie, że to kim jesteś gdzieś się zatarło? Może zaczniemy od początku? Przedstawisz się?

- Po tylu latach to bardzo trudne, tak po prostu się przedstawić, ale spróbujmy. Jurek Owsiak, prezes zarządu WOŚP, także prezes zarządu i dodatkowo szef działu graficznego Złoty Melon, firmy, która robi wszystkie nasze cudowne projekty. Dziennikarz radiowy, teraz mocno związany z Antyradiem, co poniedziałek od 20 do 22 mam audycję. Jestem też trenerem, wykładowcą, który wlewa w ludzi pozytywną energię. Jeżdżę po Polsce, spotkam się z innymi, przekazuję swoją wiedzę i daję z siebie tyle, ile mogę dać. We wrześniu pojawię się w Szczecinie. Odpowiadam też za organizację finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i kreację Przystanku Woodstock. Myślę, że to najprostsze podsumowanie mojej osoby.

- Mówi się, że ciężka praca to gwarancja sukcesu. Wiadomo też, że jest potrzebny impuls, który zmotywuje do tej ciężkiej pracy. Jak to było z Tobą?

- Dla obecnego pokolenia mówienie o tym, co robiłem 40., czy nawet 50. lat temu to kompletnie inna bajka. Wspomnienia z PRL-u są egzotyką, ale to właśnie tamte czasy dały mi ten impuls. Te inspiracje to też festiwale, koncerty, których w Polsce nie było. Wyobrażanie sobie Woodstocku gdzieś w Ameryce. Teraz, jeśli komukolwiek chciałbym powiedzieć, że do działania zainspirowała mnie winylowa płyta Led Zeppelin, i że słuchało się jej wieczorem, bo miało się ją tylko na jeden dzień, to zabrzmi jak nonsens. To, co dziś dzieje się w naszym kraju jest niepokojące, ale prawdziwy PRL już nie wróci. Chcę wierzyć, że ludzi młodych inspiruje zupełnie co innego niż mnie dawniej, że są to rzeczy, które zwyczajnie im się podobają, a jest tego cała masa. Można się przyglądać pracy innych na Facebooku, w telewizji, w Internecie. Przyznam, że ważniejsze od tego co było kiedyś, jest to czym dziś się inspiruję, a inspiruję się światem, który mnie otacza, tym co jest tu i teraz.

- I co starasz się odnaleźć w tym świecie?

- Wszystkie te cechy, które jednoczą ludzi, jak choćby tolerancję, w takim zwykłym podstawowym znaczeniu, otwartość na innych, przyjaźnie, poczucie, że możemy zrobić z kimś coś więcej. To są rzeczy, które mnie motywują, żeby iść dalej.

Zobacz także: Twarze Woodstocku 2016. Pamiątkowe zdjęcia uczestników festiwalu [AKCJA NaM]

- Wspomniałeś o muzyce, Twój związek z nią jest nierozerwalny. To dlatego wybrałeś radio?

- Od początku było we mnie dużo muzyki, od początku był rock'n'roll. Jednak radio to zupełny przypadek. Wojtek Waglewski szedł do Rozgłośni Harcerskiej zrobić wywiad. Przyjaźniliśmy się, poszliśmy razem. Przedstawiłem się jako kierownik zespołu Voo Voo, powiedziałem kilka słów i to był początek pierwszej audycji. Później była następna i jeszcze jedna i kolejna, ale naprawdę to był absolutny przypadek, 100 procent spontanu. W tamtych czasach rock’n’rollowych rozgłośni radiowych nie było za wiele, mógłbym policzyć je na palcach jednej ręki. Żeby się dostać do którejś, trzeba było mieć odrobinę szczęścia. Posiadam wszystkie cechy, które kompletnie eliminują mnie z pracy w radio, jąkam się i mówię niegramatycznie. Jednak w Rozgłośni Harcerskiej udało się. Zostałem.

- Udało się też w telewizji i świetnie udaje się w Internecie. Taki był plan?

- Powiem ci, że telewizja to był jeszcze większy przypadek. Minęło już z 25 lat od mojego pierwszego programu. Przez ten czas zebrałem trochę wiedzy, doświadczenia. Nigdy nie kształciłem się w tym kierunku, wiele rzeczy robiłem na zasadzie prób i błędów. Mógłbym napisać przewodnik dla kogoś, kto chciałby przejść się tą samą drogą. Ważne, żeby być cierpliwym i iść spokojnie przed siebie. Wtedy można osiągnąć naprawdę fajne rzeczy i wspiąć się na taki poziom, który pozwala myśleć o tym, co się robi w sposób profesjonalny. Teraz przyszedł czas na dziennikarstwo internetowe. To już nie jest przypadek. Nasza fundacja mocno rozwinęła tę formę. Jesteśmy bardzo aktywni na Facebooku, w końcu czasy się zmieniają.

- W ostatnim czasie zmian jest szczególnie sporo, kilka dotknęło też Ciebie. Trójkę zamieniłeś na Antyradio. Co z „trójkowymi” słuchaczami?

- Pożegnałem się z Trójką i to była moja decyzja, nikt mnie nie zwolnił. W przypadku autorskich audycji, słuchacze przechodzą do nowej stacji razem z autorem. Od ponad roku mój program miał swój własny fanklub. Nikt w Trójce nie ma takiego oddolnego fanklubu, ja miałem. Członkowie to dorośli ludzie, którzy jeżdżą razem na Przystanki Woodstock i inne koncerty, w internecie utrzymują ze sobą bieżący kontakt. Zrobili nawet własne koszulki i logo. W takim przypadku wiadomo, że wspólnie przechodzimy do nowego radia. Moja audycja trafiała też na typowego „trójkowego” słuchacza, któremu mogła się podobać lub nie. Taki słuchacz nadal będzie słuchać Trójki. Stacja przeżywa teraz kolejną zmianę ideologiczną. Kilka już przetrwała. Takie wstrząsy na pewno nie są dobre, ale wierzę, że nadal pozostanie tam dużo dobrej muzyki.

- W Antryradio Twoja audycja jest bardziej spójna z całodzienną ramówką, a to chyba duży plus?

- Proponujemy ten sam ciąg muzyczny, słuchacz nie musi specjalnie czekać na audycję i przełączać kanałów. Wszystko co jest tu związane z muzą i tematami, fajnie styka. Ludzie super reagują, piszą mnóstwo maili. W ciągu dwóch godzin nie jestem w stanie przeczytać nawet połowy wiadomości od słuchaczy.

Zobacz więcej: Zdjęcia z Woodstocku 2016. Ślub na Przystanku Woodstock i festiwalowa moda

- Słyszałam, że czytasz wszystkie listy i maile, na każdą wiadomość odpowiadasz. Naprawdę znajdujesz na to czas, czy to tylko taka legenda?

- Po pierwszej audycji w Rozgłośni Harcerskiej dostałem trzy listy. Były od tego samego gościa. Odpowiedziałem na każdy z nich i zrobiłem kolejną audycję. Dzięki tej audycji i listom zaczęła się moja przygoda z radiem. W tamtych czasach, gdzie nie było internetu i takich możliwości komunikowania się ze sobą jak teraz, po miesiącu dostałem worek listów. To był taki wielki, pocztowy wór. Jak były wakacje, to brałem te wszystkie listy ze sobą, kupowałem znaczki, drukowałem koperty i odpisywałem. Nauczyłem się, że na każdy z listów trzeba odpowiedzieć. Wyszła z tego nawet książka „Listy do Owsiaka”, przepiękna, bardzo mądra. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest kontakt ze słuchaczami. Jeżeli przeczytam wiadomość, ale nie zdążę odpisać podczas audycji w radio, staram się dać sygnał, że znam treść listu. Odpowiadam też na maile do fundacji, które są do mnie zaadresowane. Czasem jednym słowem „dziękuję”, czasem całymi wywodami. Ludzi to zaskakuje, ale to są naprawdę fajne maile, gęste od treści. Wszystkie odkładam. Może znowu wydamy książkę, tym razem „Maile do Owsiaka".

- List to świetny sposób, żeby do Ciebie dotrzeć, ale są osoby, które pojawiły się na Twojej drodze w inny sposób. Taką osobą jest Łukasz Berezak ze Szczecina. Pamiętasz tę sytuację?

- Pewnie, że tak. Łukasz to mój kumpel. Rzeczywiście dotarł do nas przez obrzydliwy, dziennikarski hejt. Ludzie rzucili się na chłopaka ze swoją koncepcją, nawet nie próbując zrozumieć, dlaczego Łukasz robi to co robi, a Łukasz po prostu wspierał WOŚP. Kiedy się dowiedzieliśmy, że chłopak, który sam walczy o swoje życie, zbiera dla nas pieniądze i zmaga się z tak wielkim hejtem, nie wytrzymałem, zadzwoniłem i powiedziałem - Łukasz jutro gramy u Ciebie na podwórku. Pojechaliśmy wszyscy samochodem, jechaliśmy długo, ale dojechaliśmy. W ciągu pięciu godzin zebraliśmy muzyków i artystów, rozstawiliśmy graty. Pamiętam, że zagrał Łona, zagrał też Kamil Bednarek, całe mnóstwo wspaniałych ludzi. TVN transmitował koncert na żywo. Wtedy poznałem Łukasza i od tamtej pory kontaktujemy się ze sobą bardzo żywo.

- Czyli mylą się osoby, które uważają, że to znajomość tylko na potrzeby Finału?

- Nasz kontakt jest normalny i naturalny przez cały rok. Łukasz przyjeżdża też do nas na Woodstock, był w tym roku i w poprzednim. Wziąłem go na scenę i przedstawiłem wszystkim - to mój kumpel, Łukasz. Czasem jest tak, że nagle patrzę, a Łukasz wjeżdża do nas na zaplecze. Jeśli akurat jestem zajęty, to mówię jak człowiek - Łukasz mam tu teraz swoją robotę, ale za godzinę zapraszam na scenę. Wtedy ktoś z nas się nim zajmuje, a za godzinę wszystko działa zgodnie z planem. Łukasz czuje się u nas, jak u siebie. Kiedy się widzimy, to tak jakbyśmy znali się 100 lat. Traktujemy to bez euforii, staramy się nie robić z tego wielkiego zadęcia.

- Wielką Orkiestrą i Przystankiem zmieniłeś życie wielu ludzi. Zima bez WOŚP nie istnieje, podobnie jak lato bez Woodstocku. Masz poczucie, że zrobiłeś coś ważnego, że coś zmieniłeś?

- I tak mi pewnie nie uwierzysz, ale nie, nie mam takiego poczucia. To, co robimy, do dla mnie normalna codzienność, która momentalnie wylatuje w kosmos, kiedy np. wojewoda mówi, że podwyższy ryzyko Przystanku Woodstock albo kiedy inni politycy zaczynają atakować naszą pracę. W takich momentach wszystko sprowadza się do parteru. Poczucie, że robimy coś wielkiego znika, bo kiedy ktoś wyciąga do nas armaty, trzeba się bronić. Niestety, często odpieramy ataki ludzi, którzy kreują nasze życie, nasz kraj. Naprawdę moim motto nie jest naprowadzanie ludzi na to, co robimy i przekonywanie ich do nas. Nie chcę nikogo namawiać, żeby jechał na Woodstock, żeby kwestował z nami podczas WOŚP. Jeśli nie chce, niech tego nigdy w życiu nie robi. Proszę tylko o chwilę wyrozumiałości, żeby w tym czasie nie przeszkadzać. Niestety tych przeszkadzających, którzy mają konkretną władzę w rękach, jest dość sporo i to jest bolesne, dlatego zwyczajnie dbam o codzienność, nie zadzieram nosa i staram się bardzo mocno stąpać po ziemi.

Zobacz więcej:

- To nie może być łatwe, kiedy stworzyło się „najpiękniejszy festiwal świata”. W czym tkwi fenomen Przystanku?

- Przystanek Woodstock to czas, kiedy pół miliona naszego narodu zbiera się w jednym miejscu i nie bierze się za łby, tylko zwyczajnie ze sobą egzystuje, przy dobrej muzyce. Ci ludzie później wracają do domów i świat Woodstocku niestety zbija się z rzeczywistością. W ich środowisku, miejskim czy wiejskim, różnie bywa z tolerancją. Zazwyczaj osoby, które różnią się od innych, wzbudzają agresję. Na Przystanku jej brak, tam wszyscy są równi, razem tworzą coś pięknego i bardzo, bardzo kolorowego. Jest tam też mnóstwo dobrej muzy, dobrej sztuki. I przede wszystkim jest tolerancja. Tolerancja, która pozwala, żeby to wszystko działało jak trzeba.

**Zobacz także:

Wyjątkowe dziewczyny na 22.Przystanku Woodstock [ZDJĘCIA]

**

- Chwilę przed i chwilę po Woodstocku media zakipiały od wiadomości, że to ostatni Przystanek. Przez lata Kostrzyn stał się miejscem kultowym, jakiekolwiek zmiany naprawdę wchodzą w grę?

- To nie jest ostatni Przystanek. Datę kolejnego już zapowiedzieliśmy – 3, 4, 5 sierpnia. Kostrzyn czy inne miejsce, wszystkie te miejsca będą w Polsce. Wszędzie będzie ten sam ustrój, ci sami wojewodowie, którzy decydują o sprawach organizacyjnych. Dlatego zmiana miejsca raczej niewiele by dała. Problem obraca się wokół chęci, a raczej niechęci pewnych osób do nas. Może nie być festiwalu, ale woodstockowicze zostaną. To są ludzie, którzy wpisują sobie tę datę do kalendarza i później chcą być ze sobą. My się z tego cieszymy i staramy się robić swoje. Daliśmy termin, teraz pakujemy się i sprzątamy, za chwilę zaczniemy przygotowania do następnego Przystanku. Nie przewidzimy czy jak w tym roku, na trzy tygodnie przed Woodstockiem, coś się zmieni.

- Woodstock swoją historią zahaczył też o Szczecin, a w zasadzie o Szczecin Dąbie. To był drugi Przystanek, jaki zorganizowaliście. Opowiesz co nieco?

- Doskonale pamiętam tamten Przystanek. Szczecin Dąbie, bardzo trudne miejsce. Ogromna łąka Aeroklubu. Przed Woodstockiem deszcz nie odpuszczał. W dodatku miejsce zaliczyło „cofkę”, jeszcze przed ulewami cofająca się Odra wszystko zalała. Musieliśmy cierpliwie czekać, aż woda się wchłonie. Zespół Quo Vadis pomógł nam w logistyce. Przy festiwalu szczególnie biegał Mario, gitarzysta zespołu, który pracował wtedy na poczcie i na co dzień jeździł samochodem marki Żuk z napisem „łączność”. Warunki były naprawdę fatalne. Wszystko co się tam działo, nie stykało ze sobą. Nas i nasze biuro ulokowano w barakach, bardzo śmierdzących barakach. Ludzie próbowali zadomowić się w tej mokrej trawie. Scena była totalną „samoróbką” z rusztowań budowlanych. Festiwal był serią bolesnych doświadczeń, ale dzięki temu wiele się nauczyliśmy. Pamiętam też moment, kiedy wszedłem na scenę otworzyć festiwal, deszcz ustał, a na niebie zrobiła się dziura pełna błękitnego koloru i zaświeciło słońce. Po prostu cud. Przystanek był robiony „rękami i nogami”, ale jak najbardziej się liczy, mamy go nawet zarejestrowanego na płytach.

- A jak Was przyjął Szczecin, jak zapamiętałeś miasto?

- Miasto przyjęło nas bardzo dobrze, ale chyba tak do końca nikt nie wiedział, co z tą imprezą zrobić. Tak, jak wspomniałem, zdecydowaliśmy się wydać z tego festiwalu trzypłytowe wydawnictwo CD w prawdziwej, dżinsowej kieszeni. Próbowaliśmy znaleźć sponsora okładki i uderzyliśmy do przedsiębiorstwa Odra, które produkowało polskie dżinsy. Odmówili nam, chyba w ogóle nie kumali o co właściwie chodzi. Koniec końców za szycie zabrał się Levi's. Szczecin zapamiętałem jako jedno z piękniejszych miast, piękna architektura, dużo zieleni, niezwykłe bunkry. Świetne miejsce warte wielu rzeczy, ale trzeba tu dojechać. Szczecin nie jest na trasie, nie jest po drodze. Co by się nie robiło, nawet większe tournée, to jednak trzeba zboczyć z drogi. Za to ze Szczecina do Kostrzyna jest bardzo blisko. Co roku mamy stąd wspaniałą publiczność.

- Zdecydowanie dużo się wokół Ciebie dzieje, teraz czas na odpoczynek?

- Do końca lipca zawsze jest jeszcze szał, pakujemy Woodstock do wielkiego tira i sprzątamy. Sierpień jest wakacyjny. Wrzesień to początek przygotowań do Finału WOŚP. Później znów Woodstock. Nie łapiemy siedmiu strok za ogon, staramy się robić to, co robimy najlepiej.

- A myślałeś już o emeryturze?

- Prezydent coś proponuje, ale podobno jest tak dziadowska, że się za nią nie biorę.

Zobacz również:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto