Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy: Dochodzenie w poszukiwaniu diabła

Małgorzata Klimczak [email protected]
Macieja Litkowskiego od siedmiu lat podziwiamy na scenie Teatru Współczesnego. Gra różnorodne role, ciekawe, zapadające w pamięć. W październiku po raz pierwszy zobaczymy go w autorskim monodramie, w którym zamierza szukać diabła i zła w opowieści o losach Hłaski, Komedy i Polańskiego.

Przygotowuje się Pan do monodramu „Kalifornia nieśmiertelni”, który w dużej mierze jest pańskim autorskim projektem.
- 14 października premiera tego spektaklu. Scenariusz napisała moja żona, Justyna Litkowska, reżyserem jest Szymon Kaczmarek. To pomysł, o którym myślałem od dawna. Pomyślałem, że historię, która wydarzyła się pod koniec lat 60. w Kalifornii, można opowiedzieć w teatrze. Udało się zdobyć Stypendium Twórcze Miasta Szczecin i dzięki temu realizacja spektaklu stała się możliwa. W Teatrze Małym - kameralnej scenie Teatru Współczesnego aktorzy mogą realizować swoje inicjatywy autorskie, dlatego zaproponowałem dyrekcji zrobienie tam monodramu. Teatr Współczesny został koproducentem spektaklu, z czego bardzo się cieszę.

Monodram to najtrudniejsza sztuka dla aktora. Na scenie nie ma partnerów i aktor musi sam sobie radzić.
- W tym wypadku partnerem musi być publiczność, z którą się komunikuję. Dopiero teraz, w trakcie pracy nad monodramem, widzę jak duże to wyzwanie. Jak wymagająca jest ta forma i jak trudna.

Czuje się Pan gotowy na monodram?
- Tak. Wydaje mi się, że pomysł, który ma na ten spektakl Szymon Kaczmarek, jest dla mnie do udźwignięcia. Jestem spokojny, że podołam temu zadaniu.

Co fascynującego znalazł Pan w życiu artystów, o których opowiada – Hłaski, Komedy, Polańskiego?
- Przeczytałem niezwykle fascynujący reportaż Krzysztofa Kąkolewskiego „Jak umierają nieśmiertelni” w którym opisana jest ta historia. Wydaje mi się szalenie interesujące, że pod koniec lat 60. z szarej, komunistycznej Polski do pełnej życia i słonecznej Kalifornii przyjeżdżają Polański, Komeda i Hłasko. To jest czas rewolty w Ameryce, po ulicach włóczą się hipisi, młodzi ludzie dołączają do komun. I dzieje się tam coś dziwnego, bo Komeda i Hłasko umierają w tym samym roku, a w willi Polańskiego w Beverly Hills banda Mansona morduje pięć osób, w tym jego ciężarną żonę Sharon Tate. Właśnie zderzenie dwóch kultur, którego finałem jest brutalna zbrodnia wydaje mi się interesujące. Opowiadamy o celebrytach tamtych czasów, a jednocześnie opowiadamy o złu. Ten spektakl jest dochodzeniem w poszukiwaniu diabła.

Sięganie do życia gwiazd, do prawdziwych historii, to nie jest dla Pana nowość. Wcześniej brał Pan udział w spektaklu o Foggu, o szczecińskich postaciach.
- Tak. Ta historia ma jednak wymiar symboliczny. Gdyby ktoś ją wymyślił, trudno by nam było w nią uwierzyć. A jednak się zdarzyła. Zrobiliśmy własne śledztwo na ten temat i chcemy je przedstawić w spektaklu. Chcemy, żeby publiczność wyruszyła z nami na poszukiwanie zła.

Scena Propozycji Aktorskich, którą stworzył Teatr Współczesny, to możliwość realizacji własnych pomysłów poza głównym repertuarem. Jak bardzo ważne dla aktora jest to, żeby robić własne projekty?
- Szalenie ważne. Niewiele jest teatrów, w których mógłbym zrealizować taki projekt. Aktor jest do wynajęcia i realizuje zazwyczaj czyjąś wizję, dlatego w aktorach w sposób naturalny rodzi się potrzeba, żeby zrealizować na scenie swój własny świat. Scena Propozycji Aktorskich jest świetnym pomysłem. Może dać upust naszej energii i temu, co my - aktorzy chcielibyśmy opowiedzieć o świecie.

Dość szybko otrzymał Pan w Szczecinie Złotą Ostrogę – nagrodę dla młodego i obiecującego aktora. Każda rola w Pana wykonaniu to zawsze dzieło sztuki. Ma Pan sygnały od widzów, że tak jest?
- Różnie to bywa. Czasami zdarza mi się spotkać na ulicy kogoś, kto do mnie podejdzie i powie, że coś mu się podobało i to jest bardzo sympatyczne. To chyba wystarczy, żeby połechtać moje ego. Dobrze się czuję w tym teatrze i mam szansę dostawać takie propozycje, że jestem usatysfakcjonowany artystycznie. Dobrze mi tutaj.

Teatr Współczesny słynie z fantastycznego zespołu, ale także ze współpracy z dobrymi i ciekawymi reżyserami. Czy Pan się czegoś wyjątkowego od nich nauczył?
- Każde spotkanie jest wyjątkowe. Jakbym wyróżnił jednego reżysera, to nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Na pewno wielki wpływ miała na mnie dyrektor Anna Augustynowicz, u której grałem w wielu spektaklach. Pamiętam pracę nad „Pelikanem” z Natalią Korczakowską i cieszę się, że znowu będziemy razem pracować w tym sezonie. Świetnie wspominam pracę z Marcinem Liberem nad „Makbetem”. Miałem tam ważne zadanie, czułem się w swojej roli bardzo spełniony. Od każdego reżysera można się czegoś dowiedzieć i nauczyć. To jest spotkanie z osobowością, z jej światem wyobraźni.

Od ostatniego sezonu włączył się Pan bardzo aktywnie w festiwal Kontrapunkt.
- Jestem członkiem rady artystycznej. To wyjątkowe doświadczenie . Oglądam ogromną liczbę spektakli., wiele dowiaduję się o polskim teatrze. Cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie, wiedzieć, co i gdzie, kto robi. A potem przychodzi najważniejsze - trzeba wybrać spektakle na festiwal. To trudne: mając możliwość wyboru tylko kilkunastu przedstawień, stworzyć dla szczecińskiej publiczności przegląd nowych form i prób spojrzenia na teatr. Wydaje mi się, że ostatnia edycja Kontrapunktu pokazywała różne oblicza małej formy w polskim teatrze. I o to chodzi, żebyśmy pokazywali zupełnie inne sposoby patrzenia na małą formę.

Widzowie bardzo różnie oceniają te spektakle. Często pojawiają się głosy, że niektóre w ogóle nie powinny się tu znaleźć. Nie pasują do ram tego festiwalu. Wydają się słabe artystycznie.
- W tej sytuacji zawsze mówię, że taki jest teatr. Na przykład spektakl „Piłkarze” Małgorzaty Wdowik, bardzo dobrze przyjmowany w Warszawie. U nas budził kontrowersje: czy to jest jeszcze spektakl, czy instalacja, performance? Ale teatr idzie też w taką stronę. Myślę, że my - członkowie Rady Artystycznej - nie powinniśmy kierować się tylko swoim gustem. Tym, co uważamy za fajne, tylko tym, co jest najciekawsze, wyjątkowe, oryginalne. Jeśli komuś coś się nie podoba, to wcale nie jest tak źle - spektakl powinien przecież wzbudzać emocje w widzach. Spierajmy się, dyskutujmy. Może da się znaleźć spektakle, które będą podobać się wszystkim, ale wtedy musiałyby być grzeczne, zachowawcze. Nikogo nie obrażą, nikogo nie wyrwą z fotela. Skoro wybieramy niewiele przedstawień, to weźmy takie, które przez tydzień rozbudzą w nas silne emocje.

Od jakiegoś czasu mamy w Polsce do czynienia z pewnego rodzaju klimatem wokół sztuki, również teatru, który choć oficjalnie nie jest cenzurą, to na pewno wiele od niej czerpie. Czy to nie doprowadzi do sytuacji, że mniej będzie ciekawych spektakli, które można będzie wybierać na festiwal? Albo, że te „właściwe” wskaże zupełnie kto inny?
- To olbrzymi test dla tego, co się będzie działo w polskiej kulturze. Ale zakładam scenariusz, że będzie lepiej. W sytuacji zagrożenia czy niepewności kultura zwiera szyki i działa bardzo dynamicznie. Takie zjawisko możemy zaobserwować w teatrze na Ukrainie. Tam działa bardzo silny ruch oddolny w teatrze.

Pan, jako artysta, obawia się, że ktoś przyjdzie i powie, że nie może Pan zagrać w jakiejś sztuce, bo jest np. niepoprawna politycznie?
- Bardzo się tego obawiam. To byłby najstraszniejszy scenariusz. Takie rzeczy już się dzieją. „Klątwę” w Teatrze Powszechnym spotkały różnego rodzaju represje, ale to tylko najbardziej jaskrawy przykład. Takie rzeczy dzieją się w wielu miejscach w Polsce, tylko na mniejszą skalę. Cenzura może przyjmować różne formy.

Oglądaliśmy na Kontrapunkcie spektakl „Biała siła, czarna pamięć” z Białegostoku, który w swoim rodzimym teatrze został zakazany.
- Nie rozumiem dlaczego ten spektakl wzbudził takie kontrowersje. W Teatrze Współczesnym graliśmy „Męczenników” w reżyserii Anny Augustynowicz i pojechaliśmy z nimi w trasę. Okazało się, że w Kłodzku krucjata różańcowa czeka przed wejściem do miejsca, w którym gramy i protestuje z różańcami w dłoniach. W lokalnej gazecie był artykuł, że ten spektakl nie powinien być pokazywany. W Szczecinie graliśmy go dla młodzieży gimnazjalnej, która go bardzo dobrze przyjmowała. To jest fantastyczny tekst o tolerancji. Można o nim dyskutować, zadać sobie pytanie: jakie funkcje w naszym życiu pełni religia czy ideologia. Nie możemy ulegać każdemu, kto twierdzi, że spektakl go obraża, a nigdy tego spektaklu nie widział. Rozmawiajmy. Teatr jest propozycją do dyskusji.

Trudno rozmawiać z kimś, kto nie widział spektaklu.
- To w ogóle szerszy problem rozumienia sztuki teatru. Niektórzy myślą, że słowa padające ze sceny są tezą, którą oni mają przyjąć. Teatr jest odbiciem rzeczywistości, w której żyjemy, nie możemy przyjąć jednej jej wersji. Jest po to, żeby zadawać pytania, a nie dawać gotowe odpowiedzi.

Wierzy Pan w mądrość widza? W to, że widz obejrzy spektakl i zrozumie przekaz?
- Wierzę w to, bo bez tego nie sposób pracować. Kiedy jakiś tekst potraktujemy jako ironiczny, aktor ma za zadanie podać go w taki sposób, żeby odbiorca zrozumiał, że to nie jest do końca serio. W aktorstwie chodzi nie o sam komunikat, ale o interpretację tego komunikatu. Uważam na przykład, że współczesna młodzież jest zaskakująco dobrze przygotowana do odbioru teatru. W naszych postmodernistycznych czasach wszystko jest dwuznaczne, więc oni na niewiele rzeczy patrzą dosłownie. W grach komputerowych, w komiksach jest ciągle pewnego rodzaju zabawa z odbiorcą. Gdy ja chodziłem do liceum, to był czas spektakli o narkotykach. Grano takie spektakle, że się ćpa i umiera. Taka dosłowność jest nie do przyjęcia. Oni mają wokół siebie tyle bodźców, że cały czas muszą wybierać. Cały czas muszą analizować co jest prawdą, a co nie.

W jakim kierunku podąża współczesny teatr w Polsce?
- Jest dużo nurtów w teatrze i one się rozpierzchły w różne strony. Był czas, że wszyscy chcieli robić spektakle, jak Krystian Lupa. Teraz mam wrażenie, że teatrowi może być bliżej do „Piłkarzy”, spektakli instalacji, które moglibyśmy znaleźć w galerii sztuki współczesnej. Ale nie potrafię wskazać głównego nurtu, boję się uogólnień.

Jest jakaś granica, której teatr nie powinien przekraczać?
- Dla mnie przekroczeniem granicy jest poddanie się ideologicznej presji. Teatr nie może być na usługach. Jeśli przestaje być niezależny i przestaje opowiadać o człowieku i poszukiwaniu prawdy, wtedy staje wydmuszką, smutnym kabaretem. Wszystko inne już było: nagość, obrazoburczość, brutalność.

Teatr to sztuka wyobraźni.
- To prawda, czasami można więcej rzeczy pokazać nie pokazując ich dosłownie.

Pracuje Pan z młodzieżą na warsztatach. Jaka jest ta młodzież?
- Świetna. Przy okazji spektaklu „Świadkowie albo nasza mała stabilizacja” prowadziliśmy warsztaty, które odbywały się w Wiedniu. Przyszła na nie młodzież z czeskiej szkoły. Sami wybierali fragmenty, z których powstawało przedstawienie. To samo robiła grupa z Polski. I okazało się, że Różewicz świetnie młodzieży wychodził. To jest bardzo trudny, abstrakcyjny tekst, a nikt nie pytał o czym to jest, nie spodziewał się historii, w której jest początek, środek i koniec. Dla nich taki miks był naturalnym środowiskiem, w jakim przebywają. Czasami było im dużo łatwiej niż nam.

Zakotwiczył Pan w Teatrze Współczesnym. W Szczecinie też?
- Zrobiłem spektakl o Szczecinie, napisałem piosenki o Szczecinie, to chyba już jestem szczecinianinem. Bardzo dobrze się tu czuję. Zaskakuje ciągły rozwój tego miasta. Pamiętam Szczecin sprzed siedmiu lat. Robił wtedy inne wrażenie niż teraz. Urodziłem się we Wrocławiu, studiowałem w Krakowie, więc to była dla mnie duża różnica. Ale teraz to już są moje okolice. W tym mieście jest jakaś bezpretensjonalność, co mi bardzo odpowiada. Jedyny minus, że jest daleko od reszty Polski, ale bardzo dobrze mi się tu żyje.

Maciej Litkowski

Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie (2009). Od sezonu artystycznego 2009/10 aktor Teatr Współczesnego w Szczecinie. Na scenie Teatru Współczesnego po raz pierwszy pojawił się w dyplomowym spektaklu IV roku kierunku aktorskiego PWST w Krakowie, w reż. Anny Augustynowicz – „Zatopiona katedra". W 2012 roku zdobył Srebrną Ostrogę dla najbardziej obiecującego młodego aktora zachodniopomorskich scen. Członek Rady Artystycznej festiwalu Kontrapunkt.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto